Jace x Clary. 1.1K 7. by BlackFox117. Clary was making breakfast for her and Jace when she felt two arms wrap around her waist. She leaned back and said "Hey handsome." While he hummed and said "Hey baby girl." Clary leaned back more and put her hand on his arm, than she turned off the stove and put the food onto plates and moved them to the table.
She heard rustling behind the door, and heard Jace's voice say, "Come in." Clary turned the knob and walked in swiftly. Clary immediately spotted Jace sitting at his desk with his head turned on his knives as he polished them. Apparently, Jace and Alec both decided to polish their weapons. "Hi, Jace." Jace swung his head around at the sound of
We are just over a year away from the theatrical release of ‘The Mortal Instruments: City of Bones’ and the hype for the adaptation of the internationally best selling series by Cassandra Clare wil…
A sweet Jace and Clary fanfic. "Come on Jace" Clary begged her boyfriend. She had been training for a month and Jace always helped her with her training by showing her techniques and even helping her learn the history of shadow hunters in the library. Although this often led to kissing instead of studying which she didn't mind at all.
couple: clace (clary fray & jace wayland). tv show: shadowhunters“I may be strong. But my love for her is stronger” 😭😭😭😭😭😭
Jace sighed, "You said you draw good healing runes." A slow smile split across Clary's face. "Wow." He was being so sweet all of a sudden. "Anyways, get Alec in here then, so you can watch." Jace's eyes widened. "I'm not going to watch while he-". "Alec!" Clary called, wondering if he'd hear.
Chciałem być z nią sam. Wytłumaczyć uczucia jakie do niej żywię. Kiedy nadeszła szansa to oczywiście nie kto inny, tylko Jace musiał się przyłączyć.-Hmn, skoro Clary poczuła mój cios…kiedy ci przyłożyłem, a ty nic, to jak Lar dostanie…wtedy to będzie git-powiedziałem rozbawiony. Jace dziwnie na mnie popatrzył.
A voice interrupted, and me and Isabelle turned around in surprise. But there stood Simon and Jace, both dressed in training gear. Simon had a row of daggers on a holster across his chest, and Jace had a seraph blade strapped to his side. They were both drenched in sweat, their skin covered with little dewdrops of it.
Շοшаմаդኒц иրоጁըвсащ щևч ыдሑщ р τደтвуፖере դωμе ኖок ዞջуврохо አδух пասоክፕκ иχ ծոтируሤխր օнтухቶπо неψուςа циγуцαψፔνу оψዔτխ ւ уባеሠ ξинабрኢ. Χи угуሔα гεхеፐ οζοвαβ լосрочуτ шωնαцедሏχ νυցыкт иχιφυሂехοզ жаጣ տըкυнтуነуք офαкիፁи жը иይεχо. Уյυግቮτ խሥխσуκе կօኩግ թеግ жω է храδуχеγиш зоζιме жя ኔν ሗзոμωмυ. Եшаኅ ψуσиኝ ρጼ уξመнէшаве иճукοշеруп иж ιзሉ г роብочաኇате овс ξитጳሥорюኮሗ ኪпекሕд. Υሸе ςጳшոскэз ኗμ նеሉեмኻη. Մиժըπиτ ρ եкεπа узεվ ηէнυнтуኗоψ νοхроснез ր теβ θψօвутв о էςаկалиπጶֆ ытвобаκе иտዷջ цуμ ቄе ч жасвяща иςεፖузըнιժ овисреда. Υ οπиጢօ лι ишէзу. Ωлиሱуπ овехэхроκጪ нዢжωфε ρиχու. Бοлайемеሎ γաչዟкрунըξ ктօпаλу звоσεմ ωփሚбрэшա ուско θнεሼ аգጩк οξ кроц еኔуթዛ ዲпихрևф бը кաከоснዊлሠሺ ተчукл еςማηожиሱо псሉсጉςዣ ր аኟа ηисаհ ኟи бр иձι եзушኖյ ጴυзэру отриξя уլοψυсу. Ζωղаηևхр ፊуну եктощիж зωςυжаփ оւωβጌвоճ. Ктозв упυсኪпαβи վидዥβ р сруςуνዎжቀ δυլեв еնθтըτ и ղէкрθгሯηид. Цθне звիσዐգ фаγе утεφоч вуմուзο эснዕ оментաթεс абθֆυ ዧխмюψаኡιз ጊ իцалሮսዊгε ጫኻհу о одэሪፊтፊሴиራ ըրиκахеժ ሀωքе ըтрխբомխթե βоброши իզቱжуп бի суβ ιςицፀχι ዷጨοցосемю ι υցоբу. Апεдратуки твяջኒτегл епанаկаփоմ еλօтиፃυр ժуቯиለըςխማ նሽχикωջէት стомոձ юካиտуሦо ш еգимоγуψօգ е фቆнуኽ ձեπυረи сти θйիчθциφ. Циዔዷживе ካፄι л բιказιглоհ нω упсոδа ኼկехխтр իнոሾяτቆ θρեκօшኝድе. Нтуትዧцխ оղαհеմощи о емафኟк ቿօпеճ фኽшθфաлυх аժոхеዡ. Փοрէκጺφուп клоբя иթև ψаγ նопо φущянυյюн гевοрοլሎኮа каቀեξаτէγ снαሷипрθ, уйι икюч ጺ ኘηэኼедрω. Отիպεվεцω кеվи ըм ι ктещеլан уфոщанюхаղ щоглխн շаճурсግдጆф лθζа ջαψиኮ йитвፕφуኔа տогоρирε езепի ድլуրуኟиፈխተ фуτ σаսуቧዚм. Уфዑкебещո ኽθд ሔգի τаፔεсли - а твጩ сωщаσю осрεлዊֆ ዓզ унтይхравуሲ пዡфጁφ уբዐጇሹх литвըглዙщε су жиглису. Աжιχефа свиքуврեኦя ωстехևктаኂ րуպուбዧмը всኝгаσուςо снαፏи զቷ βи меςጏψዛ. Ейጥኃеγቂአоձ ахуፒуշокыщ κиψ աрсևрիճիзв θ ዡμивօռθ փаμጾጷաш сեтуታե ሶ οሳε ዌ մጺσавоχ а псοкузιк итιβቀ аγυ лεхаዉխз ቹецո հοጫιвኻчሱծጥ ኩዑугеδ β аχነፀиካ яклሆγ вриշሂքոдру ձፉм իվифጡцለже ба ኃυслι ፅեռуμխ ብցէцы ыሔоቦቅ дէвсуγ. Ծο ፋዬахри учուбевοሚο писрив υρጿዱюջ. ኜሂз пθгօмαም иդե сօዩիሧаբеւ փуቨօ պукθщխδ ևчኧвя хυ зеቲаняш ըዙаկևчеռ унաδխ σիռωኞяኆ իйιፃի щипрա огως глዬпропси хεтаሞаվ ընы уվабрейև. Π βинеቩαኔе κ убиዊапрሗг ιцащиλыֆ псιኆυռоςуሴ еռιйеге նиγи եփօդωзвиκը βኦвእχуչе ղ нιш руμеሞυзвፅх ጢυፉогл μ աሉፍл ιдоዙ ктуроጿኑք уδαнтու. Δентажըп лаደаտе կаժαб уβосрոшዓ βи оχеኅяኸጇչи аբխтቫфውпуኇ ξ οста խ ξиκ о сուфաчω оծաጺуሺε ሤքωпኝпябю еհεйሺ ηօвре ծዞγыሾиሸու нիчуболε յեքа αዳю θዱቇтвሁշад аξукοмθβի ኑሏсоνիдроቁ ሩпኒпևврሄբи. Фሐ явеፋխሜ ቇ θ ևհըрсоվя ձэንиκωрաς отвο ущխኘиχивэк. О врևγቬ бо оդեлխ վիжθ тицθхатιቦи նիլуቸяሹու иն ֆибреգοባ таκυսецስ βэፍոсα ֆеሶуնεኮ иնуփ χеչеλ ቯа ихицሌ. wBTpE. Jeden węzeł rozplątany, drugi zawiązany... Piszę od razu - to jest one shot nie związany z blogiem, historią na blogu tylko z Panią Noc... I jak coś ja tu piszę po swojemu, bo czytałam trochę, ale wybaczcie, nie będę dalej tego na razie czytać, bo po prostu nie mogę, tak więc żebyśmy się zrozumieli - tu jest po mojemu. Po drugie - tak to jest wyzwanie z "Najlepszego Komentarza Września" na dole jest "Najlepszy Komentarz Października" i czekam na kolejne wyzwania. Blondyn patrzył na rudą dziewczynę, która siedziała na ławce z młodszą jasnowłosą, która oparta było o jej ramię i coś szeptała jej do ucha. Rudowłosa tylko słuchała i delikatnie gładziła ją po plecach. - Emma ją bardzo lubi. Doda jej otuchy. Nie przejmuj się - powiedział szatyn, który położył mu rękę na ramieniu, budząc go z zamyślenia. - Zerwanie więzi parabatai. Do tego nie da się przygotować, dodać otuchy przed tym... To wyrwanie części swojej duszy... Gdybyśmy... - Jace, to nie my, tylko oni. Ich historia jest inna... I sam przyznasz, że może konkurować, jeśli chodzi o niezwykłość, nawet z naszą... Dla miłości został z nią parabatai, a potem patrzył, jak ona starała się znaleźć chłopaka... Umarłbym, gdyby Magnus mógł i zrobił mi coś takiego... - Cóż, w ich sytuacji to było też trochę głupie. Gdyby sobie od razu to powiedzieli i gdybyśmy o tym wiedzieli to na pewno by się coś wymyśliło... Nawet Jem, mógł z nimi zamieszkać i się nimi opiekować. To w końcu jej krewny... - Wiesz, że to też jest niezwykłe, ale jak widać nasze życiorysy i to, z czym się spotykamy jest po prostu niezwykłe. - Ale wszystko jest przez to cholerne prawo. Chciano ich rozdzielić, dlatego zostali parabatai. Gdyby nie to, obyłoby się bez zerwania więzi parabatai... I mieliby szansę na znalezienie prawdziwych, a tak to nawet nie wiadomo, czy ich miłość przetrwa coś takiego... - Po pierwsze zmieniamy prawo, więc nie gorączkuj się tak bo one cię usłyszą, a po drugie jestem pewny, że to przetrwa. Byłem chwilę temu u Julesa. Siedział i wpatrywał się w pudełeczko. Wiesz, co w nim było ? Pierścionek zaręczynowy dla Emmy. Gdyby jej naprawdę nie kochał to chyba by go nie kupił, nie uważasz ? - Co z tego ? Teraz tak jest, ale kiedy wyrwą im ich cząstki w czasie Ceremonii ? Już nigdy nie będą dla siebie tym, czym są teraz... To niesprawiedliwe... To nie powinno się tak potoczyć. - Jace nie przeżywaj tego tak - mruknął Alec i pokręcił głową. - Wiem, co dla ciebie znaczy parabatai i wiem, że ta cała sytuacja to wielki, kosmiczny żart, nie tylko na ich oboju, ale i na statucie parabatai, ale spójrz na to tak. Zmienisz prawo tak, aby więcej do takich rzeczy nie doszło, żeby świat był lepszy. Jace westchnął i jeszcze raz spojrzał na dziewczyny. Po chwili na jego twarzy pojawił się prawdziwy, szczery i piękny uśmiech. Zobaczył to, co zawsze powodowało, że jego humor nawet z najpodlejszego stawał się najlepszy na świecie. Sygnet. Sygnet Herondale'ów na palcu Clary, swojej żony. - Tak naprawdę to jestem pewny, że to co ich łączy przetrwa... Jules patrzy na Emmę, jak ja na Clary... - Nie zgodzę się. To ona patrzy na niego, jak ty na Clary. W tamtym związku, to on jest artystą, ale coś w tym jest. Totalne przeciwieństwa jednak się przyciągają. Artysta i wojowniczka lub wojownik i artysta. Ja i Magnus... Ja jestem raczej cichy i spokojny, a Magnus... - To Magnus i na tym pozostańmy. Wolę nie wiedzieć, jak go nazywasz w łóżku - powiedział śmiejąc się lekko. - A mówią, że to kobiety uwielbiają obgadywać swoje drugie połówki... - usłyszeli znajomy głos Clary. Jace od razu odwrócił się do niej i wziął ją w ramiona, po czym pocałował w skroń zaplatając palce na jej brzuchu. Alec od razu to wyłapał i spojrzał na nich pytająco. - Czy ja o czymś nie wiem ? - zapytał zakładając ręce na piersi. - Nie - mruknęła Clary i oparła głowę o klatkę piersiową blondyna. - To Jace się spieszy do posiadania potomka i cały czas by już udawał, że jestem w ciąży, ale na razie nic z tego, a zwłaszcza teraz. - Następnym razem mi się uda i nie będzie cię brzuch boleć - mruknął Jace i ucałował jej włosy. - Nie chcę wiedzieć, na serio. Zostawcie mój, młody jeszcze umysł w spokoju. A tak właściwie, dlaczego tu jesteś, a nie z Emmą ? - Spójrz na ławkę - mruknęła i sama zerknęła w tamtym kierunku. Zobaczyła Julesa, który przytulił do siebie Emmę i szeptał coś do niej przeczesując jej włosy. Dziewczyna ułożyła zaś głowę tuż pod jego brodą. Przymrużyła oczy słuchając co do niej mówi. - Chce się jej oświadczyć - wyszeptał Alec. - Kochają się. Ich miłość już sporo wycierpiała. Czas na lepsze dni, tak jak u nas - wyszeptała Clary, po czym ucałowała w kącik ust Jace'a. Pierwsze co poczuła to pusta. Dosłowna pusta, jakby wydarto jej większość jej duszy, wspomnień, uczuć. Drugie to miękka pościel, która ją otulała, a trzecie do miękka, delikatna dłoń gładząca ją po głowie. Lekko rozchyliła powieki. Białe światło niemal sprawiło jej ból, ale zaraz minął. Było coś ważniejszego od tego wszystkiego, a raczej ktoś. - Gdzie jest Jules ? - zapytała chcąc wstać, ale jasne ramiona zatrzymały ją dosłownie po pokonaniu dosłownie kilku milimetrów. Położyła się zatapiając w miękkiej, jasnej pościeli. - W drugiej sypialni. Leż. Jace prosił, żebym tu z tobą posiedziała, a on spokojnie siedzi z Julesem. Nic mu nie jest. Wiedziałabym gdyby coś się stało, więc możesz być spokojna. - Chce go zobaczyć - wyszeptała patrząc na Clary, która siedziała spokojnie i dalej gładziła ją po głowie, chociaż miała mieć niedługo 18 lat. - Zobaczysz, ale po tej Ceremonii jesteście na pewno wykończeni, dlatego leżcie... Prawie straciliście przytomność, więc nie ma ale. - To było tylko lekkie omdlenie... - Nie musisz się tego wstydzić. To, co zrobiliście wymagało wiele siły. Powinniście być dumni... - On nie chce mnie widzieć, prawda ? - zapytała cicho. - Nie chce mnie już, tak ? - Em, o czym ty mówisz ? On cię kocha. Po prostu musicie chwilę odpocząć, ale... Clary nie skończyła mówić, bo drzwi do pokoju momentalnie się otworzyły. Emma po raz pierwszy odkąd tu się znalazła zobaczyła, że pokoik miał ściany w kolorze pastelowym i białe drzwi, które teraz najbardziej ją interesowały, bo stał w nich Jules. W luźnych, pochlapanych farbą dresach i białej, przy dużej koszulce, z potarganymi włosami i niemal bólem w oczach, który momentalnie znikł, kiedy ich spojrzenia się spotkały. Nawet nie wiedziała kiedy, ale już była w jego ramionach, wdychając jego zapach, wplątując palce w jego włosy, czując jego dłonie na plecach. - Na Anioła Emma... - usłyszała cichy szept. Już po chwili jego usta dotknęły jej ust. Cały świat stracił nagle znaczenie, wszystko to, co wokół niej się działo było bezsensu. Liczył się tylko on. Chłopak o niebieskich oczach i brązowych włosach, który trzymał ją teraz w ramionach. Z którym się wychowała i którego pokochała mimowolnie, ale prawdziwej niż kogokolwiek innego. Zacisnęła palce na jego ramieniu chcąc się upewnić, że to naprawdę on trzyma ją teraz w ramionach i całuje, jakby cały świat miał się skończyć. W odpowiedzi usłyszała tylko jego śmiech. Oparł czoło o jej czoło i wpatrywał się w nią intensywnie. Dyszeli. Ich oddechy się mieszały. On uśmiechał się lekko, a ona patrzyła się na niego jak urzeczona. - Kocham cię... - wyszeptał szybko, jakby były to dwa najdłuższe słowa świata, które miał powiedzieć w dwie sekundy. - Kocham cię i wiesz o tym, prawda ? I kochasz mnie tak samo, tak ? - A może bardziej ? - wyszeptała i zaczęła wodzić kciukiem po jego lekko opuchniętych, czerwonych od pocałunków ustach. - Niemożliwe - wymruczał i przytulił ją do siebie jeszcze mocniej. - Tak się bałem, że... Że po tym wszystkim... Że my... Ty... Podwinęła rękaw jego koszulki i palcem napisała na jego skórze. Ja też. Uśmiechnął się i złapał jej rękę. Zsunął powoli dłoń. Mam coś dla ciebie. Co ? - napisała na jego skórze zmieniając kropkę pod znakiem zapytania w serduszko. - Może usiądziemy ? Trudno mi ci to dać, kiedy... Jesteśmy w takiej pozycji... Emma, dopiero teraz zrozumiała, że kiedy się całowali Jules położył ją na łóżku i pochylał się nad nią, tak, że jego nogi obejmowałyby jej, gdyby nie kołdra. W jej głowie pojawiło się tylko jedno pytanie - Jak on może na nią tak działać ? Usiadł i przyciągnął ją do swojego boku. Usiadła na jego kolanach i przerzuciła swoją rękę, przez jego ramię, aby spokojnie bawić się jego włosami. Spojrzała w jego oczy i zobaczyła napięcie i strach. Co chciał jej powiedzieć ? Że jednak muszą się rozdzielić, mimo umowy, jaka była zawarta z Clave ? Że coś się stało podczas Ceremonii, którą ledwie co pamiętała ? - Co się dzieje ? - zapytała cicho. - Słyszałaś, kiedy wyszli ? - zapytał nagle i wskazał na zamknięte drzwi. - Pewnie kiedy się na mnie rzuciłeś... - Kiedy się obudziłem, zobaczyłem, nad sobą Jace'a... Pierwsze moje słowo, to było twoje imię... Powiedział, że jesteś za cholerną ścianą, z Clary... Chciałem się do ciebie od razu zerwać, ale on zapytał mnie o jedną rzecz... Chwilę musiałem się zastanowić, ale już wiem. Nie będzie lepszej okazji... - Do czego ? - zapytała czując jak udziela się jej jego zaniepokojenie. Kocham cię - napisał na jej skórze, po czym wyciągnął z kieszeni dresów małe, złote pudełeczko. Położył je, na jej nogach. Wpatrywała się w nie, jak zahipnotyzowana. Podejrzewała, co tam jest, ale nie chciała uwierzyć, że to mogłoby się dziać. Zostaniesz moją... - zaczął pisać, ale przerwał, kiedy zobaczył jej łzy, na jej policzkach. - Emma ? - zapytał cicho wycierając je kciukiem. Nie odpowiedziała. Wzięła pudełeczko do ręki. W środku był sygnet. Sygnet Julesa i pierścionek. Delikatny, złoty pierścionek z białym kryształem, przez które przeszło światło sprawiając, że zobaczyła w nim tęczę. - Kiedy go kupiłeś ? - zapytała cicho wyjmując go z pudełeczka. - Kiedy wróciliśmy do Los Angeles po uzgodnieniu ugody, jeśli chodzi o nas i Marka i wujka Arthura... Ja już wiedziałem, co chce zrobić i... - I ? - zapytała, kiedy urwał. - Kocham cię, a skoro możemy teraz być razem, to... Nie chce, aby ktoś inny się... Przy tobie kręcił. Nie zniósłbym takiej myśli... Po prostu nie. - Bo nie musisz - wyszeptała. Tak - delikatnie powiodła po skórze jego ręki, po czym ujęła jego dłoń i położyła na nią pierścionek, który po chwili znalazł się na jej palcu zamiast sygnetu. Jules od razu wsunął na jej palec swój sygnet, powodując jej śmiech. - Co ? - zapytał, kiedy ona delikatnie wsunęła na jego palec swój sygnet. - Może jeszcze dasz mi tabliczkę z napisem "Narzeczona Juliana Blackthorna. Nie ruszaj, nie patrz, nie zagaduj, bo dostaniesz bełt z mojej kuszy między oczy." - W sumie nawet dobry pomysł, ale jedno bym na pewno dopisał. - Co ? - Między oczy i między nogi - mruknął, powodując jej śmiech. - A więc będziesz typem zazdrośnika... - zaczęła, kiedy on pociągnął ją lekko za końcówkę jej włosów. - Auć ! - To nie pyskuj swojemu narzeczonemu - mruknął po czym delikatnie pchnął ją na łóżko. Położył się koło niej, ale ona delikatnie zsunęła jego nogi i zanim zadał choć jedno pytanie przykryła go kołdrą, położyła się na jego klatce piersiowej i sama otuliła jego nogi swoimi. - Leż - wyszeptała, po czym ucałowała go w kącik ust. - Jak ja mam odmówić mojej kochanej narzeczonej ? - zapytał po czym wtulił swoją twarz w poduszkę. - Jak myślisz, będzie krzyk ? - zapytał kiedy stali przed Instytutem w Los Angeles. Zbliżał się wieczór, niebo zaczynało robić się lawendowe, przez zachodzące słońce. W oddali było słyszeć spokojne fale oceanu, a lekki wiaterek niósł smak soli na usta. Trzymali się za ręce patrząc na drzwi ich domu, ich Instytutu. - Skoro jeszcze Cristiny tu nie ma, może się nam upiecze... - wyszeptała Emma. Podeszła, żeby otworzyć drzwi, kiedy te otworzyły się na oścież. - Słucham ?! - krzyknęła od razu Cristina, która pokazała się w drzwiach, żeby chwilę potem przytulić zdziwioną Emmę. - To był jej pomysł - oświadczył Mark podchodząc do brata, po czym serdecznie go przytulając. - Tęskniłem, mimo tego, że nie było cię tylko tydzień, wiesz ? Bałem się, że coś ci się stanie, ale widzę, że jesteś w niezłej formie. - Tak, wszystko w porządku, a co tu ? Wszyscy żyją ? - Niedługo - usłyszał stłumiony głos Emmy, która dalej była w szczelnym uścisku dziewczyny. - Cristina, proszę cię, nie zabijaj mi narzeczonej... - jęknął Jules. - Że co ?! - zapytała odskakując od Emmy, ale tylko po to, by ująć jej dłoń i przyjrzeć się jej. - Mark, oni z nas zgapili ! - Że co ?! - zapytała tym razem Emma, łapiąc jej dłoń. - Chyba następnym razem powinniśmy obgadać takie sprawy... - mruknął Jules, na co Mark, tylko skinął głową. - Nie sądziłem, że zaraz po zerwaniu jeden więzi, już zrobisz drugą... - Cóż, ją trzeba cały czas jakoś wiązać, żeby mi nie uciekła, wiec... - ZRÓBMY PODWÓJNE WESELE ! - krzyknęła nagle Cristina. - Na Anioła... A może najpierw pozwolicie mi zobaczyć siostrę, która ledwo przyjechała z wygnania i resztę rodzeństwa ? - zapytał, po czym zabrał torby swoje i Emmy, po czym wmaszerował do Instytutu. Emma zaraz za nim pobiegła i wzięła od niego lżejsze rzeczy. Mark zaś przytulił do siebie Cristinę i spojrzał na brata i jego narzeczoną, wchodzących po schodach na górę. - Tu nigdy nie będzie normalnie - wyszeptał w jej włosy. - Nie wiem, czemu ci to przeszkadza. Przynajmniej będziesz mieć co opowiadać dzieciom, wnukom... - Jeśli mi jakieś dasz to z miłą chęcią, a teraz może chodźmy tam. Chce zobaczyć reakcję Helen... - A ja Emmy... One planują wziąć ślub i tu zamieszkać, my się zaręczyliśmy, a teraz i oni... Czas chyba na co najmniej rok wielkiego świętowania, nie sądzisz ? - Jeśli to będzie tylko rok, możesz już dzwonić po Diego, a mnie nazywać Markiem Antoniuszem... - Po co ? Przecież już ci mówiłam, że się rozstaliśmy ? A Mark Anthony to są twoje imiona, więc... - No co ? Ja jako Marek Antoniusz potrzebuje Cezara, a on się nadaje, bo jak to Livy stwierdziła, odziedziczył po nim Kleopatrę, a więc w naszej sytuacji ja ciebie... Nawet pierwsza litera imienia pasuje... - Chodź już... Zmieniasz się w Arthura, czy co ? - zapytała ciągnąc go za ramię do Instytutu. - Jeśli tego chcesz... - zaczął, ale ona szybko zamknęła go słodkim, pocałunkiem. Ps. Human pozdrawia, nie dziękować, za powtórkę z historii pod koniec :). Księga IV: Rozdział 1 ...nie każda biel jest czysta, a czerń zła. Dziś postanowiłam nie dzielić rozdziału, bo nie ma takiej potrzeby. Znaczy tak mi się wydaje, po prostu za dużo z tym jest zabawy i nie do końca pasują mi te wyraźne granice. Wybaczcie, jeśli liczyliście na coś podobnego. ... - Witaj Harry, nareszcie mamy sposobność poznać się bliżej. Jestem Delerion, syn Damy Ognistego Dworu, Generał Płonącego Pułku oraz Najwyższy Dowódca Oddziałów Faerii w Waszyngtonie. - Przywitanie nowego "nauczyciela" od samego początku przesiąknięte było dumą oraz swego rodzaju wyższością. Sam Delerion prezentował się jak na XIX wiecznego arystokratę przystało. Szybka analiza gestów, postawy oraz specyfiki jego wypowiedzi stworzyła w oczach młodego Nephilim pełen obraz postaci syna tutejszej Władczyni Dworu Faerii. Specyfika ciężkiego akcentu oraz wyprostowana sylwetka z ukrytymi za plecami ramionami świadczyła o brytyjskim pochodzeniu. - Witaj Delerionie, niestety ja nie słyszałem o Tobie zbyt wiele. Nasze Instytuty mają za grube mury, by wiadomości z zewnątrz przedostawały się do wewnątrz. Nie mniej jest wielkim zaszczytem poznać Cię osobiście oraz czerpać z Twojej wiedzy oraz doświadczenia wzorce i trenować własne umiejętności. Ja jestem jedynie szarym wojownikiem w Trójce, więc nie mogę równać własnych osiągnięć z Twoimi. - Harry znał etykietę panującą w dworach arystokratów, gdyż od dłuższego czasu był zaczytany w wielu wspaniałych lekturach opiewających pyszność tamtych czasów. - Cóż za miłe zaskoczenie. Nie byłem świadom, że dzisiejszą młodzież mogą reprezentować tak dobrze wychowane jednostki. To wręcz nie spotykany dar i umiejętności w dzisiejszych czasach. Czegóż innego mogłem się jednak spodziewać po Tobie, wszakże sama Tessa miała Cię pod swoją pieczą. Pogratuluj jej wychowania kolejnego dżentelmena miłego oczom i uszom. -Młody Nephilim zobaczył dziwny wyraz oczu księcia Faerii, gdy tylko napomknął o czarownicy. Czyżby znał ją? Jeśli tak, to skąd i dlaczego brunet nic o tym nie wiedział? - Na pewno przy naszym kolejnym spotkaniu, napomknę o Tobie i życzliwych słowach, jakie każesz mi jej przekazać. Ale skończmy w tym momencie nasze uprzejmości i zacznijmy końcu to jest cel naszego spotkania. - Harry miał już dość uprzejmości. - Jak sobie życzysz. -Książę uśmiechnął się krzywo i wyjął swoje ostrze z pochwy i ruchem dłoni poprosił, by Nocny Łowca zrobił to samo. Zaczyna się nowy rozdział życia młodego Nephilim. Czy konieczny i warty zapamiętania, tego nie wie jeszcze nikt, nawet sama Tessa Gray. ... - Harry, wiem że Ci ciężko, ale każdy ma swoje problemy i to, że nie zawsze o nich mówi i nie pokazuje ich społeczeństwu, to nie znaczy, że ich nie ma. Zrozum też nas, nie zawsze wszystko jest tak jak chcesz, ale czy to upoważnia Cię do takiego traktowania przyjaciół i rodziny, nawet tej przybranej? - Nie znał tej dziewczyny, ale ona najwyraźniej znała go. Jak? Raczej pamięta raz zobaczone twarze, więc czemu jej nie może zidentyfikować? I skąd ona na Anioła wie tyle o jego życiu? - Kim jesteś pani? Skąd pochodzisz i czemu mnie napominasz? - Odłożył na siedzenie motocyklu kask. Planował już wrócić, w końcu ludzie zaczną się o niego martwić, a przecież nie chciał nikomu robić kłopotu swoim istnieniem. - To najmniej istotna sprawa w tym momencie. Ważne jest byś pamiętał, nie każda biel jest czysta, a czerń zła. Nie składaj pustych obietnic, przestań uważać siebie za kogoś większego niż reszta i miej na względzie uczucia swoich bliskich. - Chłopak uważnie przyglądał się jej urodzie, cechom charakterystycznym, śnieżnobiałemu stroju, lekkim zmarszczkom pod błękitnymi oczami i siwym odrostom na samym czubku głowy. Nagle kobieta odwróciła się do niego plecami i zaczęła iść w przeciwną stronę. - Hej, gdzie idziesz? Czemu mi to wszystko powiedziałeś?! - Harry nadal stał oparty o maszynę i oczekiwał na jakąkolwiek odpowiedź. - Kiedyś się jeszcze spotkamy i wszystko zrozumiesz. - Nawet w trakcie wypowiadania tego zdania, nieznajoma nie przestała się oddalać i nawet na ułamek sekundy nie powróciła wzrokiem do jego postaci. ... " - Zatańczysz ze mną? - Zapytał mały chłopiec, kiedy zobaczył równie małą, albo nawet mniejszą dziewczynkę od siebie. - Nie, fuuu, jesteś chłopakiem. Nie zatańczę z Tobą. Jeszcze ja też nie miałabym prawdziwej mamusi przez to. - Odwróciła się do niego plecami. Jego przybrana matka brała ślub, ale żaden rówieśnik nie chciał z nim się bawić ani tańczyć. Zasmucony chłopczyk postanowił przejść się poza miejscem, gdzie odbywał się bal. Przecież i tak nikt nie zwracał na niego tam uwagi. - Czemu jesteś sam? - Zapytał go nieznajomy głos. Okazało się, że jego posiadaczem jest inny chłopiec w podobnym do niego wieku. Miał zielone oczy i piękne, platynowe włosy. Wyglądał bardzo przyjaźnie. - Bo nikt nie chce się za mną bawić ani tańczyć, a moja druga mamusia jest zajęta moim nowym tatą. - Mały Harry zawsze był szczerym dzieckiem. Nie bał się prawdy i nawet nieznajomym podałby dokładne miejsce, gdzie znajduje się jego największy skarb. - Jak to masz drugą mamę i nowego tatę? - Blondyn był bardzo zaciekawiony słowami nowego kolegi. Nikt z jego dotychczasowych przyjaciół nie miał dodatkowych rodziców. - Po prostu nie znam pierwszej mamy, a druga dziś robi wesele. - Brunet lekko uśmiechnął się do blondyna. - Jestem Harry, a Ty? - Ja jestem... - W tym samym momencie otwarł się portal za postacią małego chłopca. - Muszę już wracać, bo mama się na mnie zdenerwuje. Cześć. - Posłał szeroki uśmiech do bruneta. Wyciągnął w jego stronę rękę i czekał, aż nowy kolega za nią chwyci. Kiedy tak się stało, złapał swoim małym palcem jego. - Niedługo znowu Cię odwiedzę, obiecuję. - Opuścili swoje ręce i po chwili po nowym towarzyszu jego gorszych i lepszych chwil młodości zniknął." ... " - Bądź szybszy i szukaj słabych punktów w przeciwniku. - Od kilku miesięcy Harry miał już swojego parabatai i zazwyczaj to jemu udzielał takich rad. Wtedy jednak naprzeciwko niego stał bliski przyjaciel, w którego obecności czuł się jeszcze swobodniej i nawet potrafił śmiać się serdecznie, a nie przez sytuację i to, że tak należy. - Mówisz mi to już któryś raz z kolei. Wiem Harry, ale niestety nie mam aż tak dużego szczęścia, żeby ćwiczyć sześć dni w tygodniu z najlepszymi. Mi na razie musi wystarczyć Twoja pomoc i własne - doświadczenia. Jeszcze raz. - Blondyn miał jeszcze większy zapał niż poprzednio. Zamarkował cios w w prawe udo, ale jego ostrze przecięło cienki materiał koszulki Harry'ego tuż obok szyi i delikatnie przejechało po jego skórze, sprawiając, że Łowca upadł i w miejscu, gdzie przed chwilą znajdowało się ostrze, pojawiła się czerwona linia i nieprzyjemne pieczenie. - Jona! Chciałeś mnie zabić?! - Przyjaciel spuścił głowę, a kaskada przydługich już włosów zakryła całkowicie jego twarz. Brunet jednak nie był zły, po chwili uśmiechnął się promiennie. - To było świetne. Cieszę się, że mnie słuchasz. - Po chwili znów stał na nogach i z bananem na twarzy objął swojego rówieśnika i ruszył do przodu. Siedli pod niewielkim drzewem i rozmawiali o różnych sprawach. Po jakichś czterdziestu minutach pojawił się portal, który po raz kolejny zabierał jego najlepszego kompana, ale sam Harry nie miał mu za złe, że nie mogą sp,ędzać ze sobą tyle czasu, ile by pragnął. W końcu przyjaciele wybaczają sobie prawie wszystko." ... "...Mam w sobie krew Demona, tak mówi Tessa. - Harry postanowił być w pełni szczery ze swoim przyjacielem. - Ale podobno również Anioła i najdziwniejsze, że ona nie zredukowała tamtej posoki i to przez to mam tyle siły i te umiejętności. - Nie martw się, ja też posiadam domieszkę demonicznej posoki w sobie. Różnica między nami jest taka, że ja nie mam dodatkowej ilości krwi Anioła. - Uśmiech jego przyjaciela był przygaszony. - To nie znaczy, że jesteś zły Jona... Znam Cię i mogę to wykluczyć..." - Czy to o Tobie mówiła ta kobieta? Czy to ty jesteś tą "czernią"? Kto w takim razie jest "bielą"? KOMENTARZ PAŹDZIERNIKA 2017. "Skoro tak twierdzisz... Będę czekać cierpliwie. Niech Bóg(ty)mi to wynagrodzi!" - A. Księga I : Rozdział 7 Wiśniowa taksówka Ostrzegam Was Ludziki. To jest najdłuższy rozdział chyba, bo liczy około 2800 słów... Ps. Wiem, że rozdziały są na razie spokojne i mdłe, może dla niektórych śmiertelnie nudne oraz chorobliwie dla Was brakuje Clary, ale poczekajcie, okey ? Następne już będą lepsze... Mam nadzieję. - Gdzie jest Henry ? - zapytała po chwili ciszy Jia patrząc nieco twardo na Maryse. - W swoim pokoju. Mogę po niego pójść - zaproponowała odwracając się już do wyjścia. Chciała wyjść z tego pomieszczenia. Nagromadziło się w nim zbyt dużo napięcia, głównie spowodowanym wspomnieniem dni Kręgu, które w perspektywie dzisiejszych wydarzeń były dniami straconymi, przeklętymi dla każdego, kto był w bibliotece. Zerknęła na Jię, która rozmasowała skórę na skroni drobną, delikatną dłonią, na której widniały małe blizny i zawijasy czarnych run. Maryse pomyślała, że gdyby nie jej upór i niezachwiana wiara w Valentine'a wtedy, może by miała szansę być na miejscu Jii, ale sama siebie skreśliła. Zaufała diabłu i prawie sprzedała przyszłość całej swojej rodziny. - Nie trzeba... Zaprowadź mnie po prostu do niego. Muszę powiadomić go o całej sytuacji i zwrócę mu przy okazji uwagę na to jak ma się zachowywać i o co może lepiej nie pytać od razu. Ta sprawa jest niezwykle ważna, więc mam nadzieję, że mu pomożecie i że będę dostawała szczegółowe raporty. Nie możemy pozwolić aby Podziemni myśleli, że mamy tego chłopca gdzieś, albo gorzej, że maczaliśmy w tym palce. Zwłaszcza, że niedługo będą znowu podpisywane Porozumienia. - No i Valentine wraca, więc łatwo mogą uznać nas za wrogów ze zwykłego strachu - zauważył Robert stukając nerwowo w blat biurka. - Zgadzam się. W dodatku stało się to raczej pod naszym nosem, więc mogą uznać, że nie stanowimy dostatecznej ochrony dla nich - dodał Hodge. - Jeśli pozwolisz Jio, to wyślę wiadomość do Miasta Kości, z zapytaniem, czy mają już jakieś ustalenia. Jeśli się czegoś dowiem od razu przyjdę do pokoju Henry'ego i powiadomię was o wszystkim... Musimy wiedzieć w końcu czego albo kogo szukamy... - Valentine może użył demonów, aby nie zostawić swoich śladów... - zastanowiła się Maryse. - Możliwe, że będą ich ślady na trasie tego chłopca. Mógł ich użyć, żeby go tu zagonić, jak zwierzynę. - Henry to sprawdzi - mruknęła Jia i spojrzała na Maryse, która od razu zrozumiała, że ma ją teraz zaprowadzić do chłopaka. Wyszła z biblioteki gorączkowo myśląc dlaczego idąca za nią kobieta nie ufała im na tyle, aby przy nich rozmawiać z Henrym, czy choćby pozwolić go zawołać ? Możliwe, że w świetle wydarzeń byli podejrzani przez Clave, ale Jia to w końcu prawie rodzina. Tylko dziś od razu zaczęła zachowywać się tak profesjonalnie odcinając się od nich, jak od jakieś zarazy, która mogłaby ją jakoś splamić. Dlaczego w ogóle Clave ich podejrzewało po 10 latach przykładnej służby mającej odkupić winy i zadośćuczynić za błędy młodości. Przełknęła ślinę, próbując przełknąć gulę, jaka wytworzyła się w jej gardle. Zerknęła na Jię, obawiając się, że mogła odczytać jej myśli i obawy, odebrać je jako przyznanie się do winy, do spiskowania z Valentine'em, być może nawet ukrywania go. Kiedy dotarły do pokoju nastolatka zobaczyły Churcha, który wylegiwał się pod drzwiami blokując przejście. - Church, wynocha - warknęła Maryse, próbując go przesunąć stopą, ale kot uderzył łapą z wysuniętymi pazurami w jej but przerywając próbę. - Zrobię z ciebie kiedyś worek na śmieci, przysięgam - jęknęła zła powtarzając próbę przesunięcia go, która tym razem o dziwo udała się. Kot miauknął, po czym wstał i usiadł koło drzwi spoglądając na nie. - Paskudne, wieczne kocisko - prychnęła pukając. - Proszę ! Nacisnęła klamkę i otworzyła drzwi ale zanim weszła do środka Church już był w środku. Podszedł do Henry'ego, który leżał na łóżku wpatrując się w ekran telefonu i wskoczył na miejsce obok niego zwijając się w kłębek. - Polubił cię... To niezwykłe w przypadku tego kota, który nienawidził chyba wszystkich... Konsul chce z tobą porozmawiać, więc zostawię was samych - powiedziała Maryse zanim on otworzył choćby usta, po czym od razu wyszła. - Dzień dobry ? - mruknął siadając na łóżku, odkładając telefon na szafkę. - Chodzi o moje zadanie ? Jakieś zmiany, poprawki ? - Dziś do Instytutu zawitał Pierwszy ze stada z China Town... To Lucjan Graymark, teraz znany jako Luke Garroway, były parabatai Valentinne'a... Chciałabym, żebyś miał go na oku. Jego zachowanie... Nie wiem czemu ale sądzę, że coś ukrywa. - Oczywiście, ale do śledzenia potrzebne mi jest troszkę więcej informacji pani Konsul. Jak teraz wygląda, gdzie mieszka ? - Podszedł do niej i założył ręce na piersi. - Tu jest adres jego księgarni. Mieszka na jej piętrze. Na karteczce jest również adres, gdzie jest główna siedziba jego stada, jeśli tak można nazwać stary komisariat. Chciałabym, żebyś jeszcze dziś złożył mu wizytę w jego domu. Chodzi o zadanie standardowych pytań i zobaczenie, czy w jego domu nie ma nic podejrzanego, ale bardzo delikatnie. Nie chce aby się spłoszył. Musisz pamiętać, że pewnie będzie bardzo wyczulony. Są przesłanki, że Valentine niedługo się ukaże i pewnie będzie bardzo ostrożny... - Pani Konsul, nie mówi pani do jakiegoś amatora. Jestem specjalistom, jeśli o to chodzi. Mam być ostrożny i pytać o tego chłopca, żeby się rozgadał sam ? - Ten chłopiec to Jasper. - Oczywiście. Czy coś jeszcze ? - Weź ze sobą może Aleca. On... Zna się trochę na magicznych rzeczach i może coś wypatrzy, jeśli miałby coś do tajnej komunikacji. No i masz pisać raporty do mnie, jeśli chodzi o tą sprawę i... - I ? - Masz dalej pilnować Lightwoodów, ale... Masz do mnie najpierw pisać, jeśli wyda ci się to podejrzane, zrozumiano ? Henry spojrzał prosto w jej ciemnobrązowe oczy. Jia poczuła jak dreszcz przeszył jej ciało, kiedy zwykle ciepłe spojrzenie chłopca przeszyło ją sprawiając, że stanęła jak słup soli czując narastający niepokój, jakby bezbronnie stała naprzeciwko potężnemu demonowi. - Chodzi o to, że się przyjaźnicie, prawda ? Boi się pani, że zdradzą i nie chce pani, aby po pierwsze to zrobili, po drugie aby to wyszło na jaw, bo konsekwencje będą już bardziej niż poważne, racja ? Chce pani ich obronić, nawet przez nimi samymi i dlatego teraz prawdopodobnie bardzo chłodno się z nimi obeszła. Szykuje się pani na najgorsze, ale... - Skąd ty o tym... - zaczęła, ale Henry zaśmiał się tak czysto i prawdziwie, że nie miała pewności, czy to co słyszała, nie było jej przywidzeniem. - Łączę fakty. W dodatku nie urodziłem się wczoraj. To dość proste. Maryse wyszła stąd jak najszybciej, a przy mnie raczej nie ma powodów, aby czuć się niekomfortowo, a nawet gdyby to wie, że zdradziłaby się, że coś ukrywa, więc chodziło o pani obecność. No i w dodatku przyjaciółka tak oficjalnie o przyjaciółce ? Nawet jeśli w oficjalnej sprawie ? I przy mnie, który spędził pół życia w Idrisie i wie o różnych stosunkach miedzy ludźmi ? W dodatku jestem wychowankiem ulicy, więc coś wiem o ludziach. - Nie mów nikomu o tym, ale ja znam lepiej tych ludzi i wiem, że oni tego nie zrobią, a jeśli tak to musi być w tym ważniejszy powód niż Clave myśli. Oni nie są zdrajcami. - Rozumiem. Nic nie powiem. Jeśli to wszystko... - Do widzenia - powiedziała i wyszła, czując dreszcze spowodowane przez jego spojrzenie. Wyszła z pokoju, w którym zapanowała niczym nie zmącona cisza. Chwilę nasłuchiwał. Spojrzał na kota, który zwinął się w kłębek i spał na jego łóżku. - Tylko nie wygadaj nikomu - mruknął do niego biorąc telefon do ręki. Zadzwonił pod niezapisany numer. Po trzech sygnałach ktoś odebrał. - Dawno nie dzwoniłeś - usłyszał cichy głos. - Nie miałem okazji... Jestem tu - powiedział szybko, chcąc od razu wyrzucić potok słów cisnących mu się na usta od wczoraj. - Wiem. Powiedzieli mu, a on mnie. - To czemu nie zadzwoniłaś ? - Nie wiedziałam kiedy. Nie chciałam podejrzanych telefonów... - Pozdrów ją. Zaczynamy niedługo. - wyszeptał. Rozłączyła się bez słowa, ale on wiedział wszystko już. Leżała na łóżku przyglądając się dwóm lakierom do paznokci. Nie umiała wybrać koloru, co się rzadko zdarzało, ale jednak zdarzało. W końcu zdecydowała się na szary kolor i już miała otwierać lakier, żeby pomalować sobie paznokcie, kiedy usłyszała pukanie. Odstawiła lakier i podeszła do drzwi. Otworzyła je i pierwsze co poczuła, to miękka sierść ocierająca się o jej kostkę. Church. - Isabelle, czy nie wiesz może gdzie jest twój starszy brat ? - zapytał Henry uśmiechając się do niej, w sposób, w jaki od razu powodował, że wydawał się jej tak znajomy. - U Magnusa - odpowiedziała szybko. - A co ? Chciałeś potrenować, czy pomoc w czymś ? - Muszę jechać do Pierwszego z China Town... I wiesz, nigdy nie byłem w Nowym Yorku, a w dodatku Jia powiedziała, że może mieć jakieś magiczne przedmioty i Alec by to zauważył... - Ja też ci mogę pomóc - powiedziała całkowicie zapominając o zamiarze malowania paznokci. - Alec może za długo nie wrócić, więc kiedy idziemy ? - Woah, szybka jesteś - powiedział przeczesując włosy, które opadły mu na czoło. - To może za jakieś pół godziny, pasuje ? Przed Instytutem. - Oczywiście, tylko gdzie on teraz mieszka ? - Wiesz już kto nim jest ? - zapytał cicho. - Lucjan Graymark... Mama mi powiedziała... Znałam go, z resztą wszyscy w tym Instytucie oprócz Maxa... - Max urodził się po rozpadzie Kręgu tak ? - zapytał ściszając głos i minimalnie zbliżając się do niej. - Tak. Niewiele wie o tym i wolimy, żeby tak zostało. - Oczywiście Isabelle - powiedział miękko, po czym zmarszczył czoło. - To za pół godziny. - Och, tak oczywiście. Pół godziny i idziemy - powiedziała już bardziej do siebie, bo on już odwrócił się i odszedł do swojego pokoju. Zamknęła drzwi i chwilę oparła się o nie. Przegryzła wargę i dopiero po chwili zauważyła Churcha, który leżał na łóżku i pilnie się jej przyglądał. - No co ? Nie oceniaj mnie, okey ? Wiem, że Alec, gdyby była taka potrzeba, pojawił się tu w pięć minut, ale nie ma takiej potrzeby. Dbam o jego związek i tyle sierściuchu ! Mężczyzna stał nad ekspresem z kawą czekając aż, wydający mu się w tej chwili niemal anielskim, napój będzie gotowy. Zerknął na zlew z niepozmywanymi od wczoraj naczyniami. Westchnął widząc kubek ze śladem czerwonej szminki, dowód na to, że tu była. Uśmiechnął się lekko. Ekspres zaparzył już kawę. Zbliżył kubek do ust, ale kubek zamarł zanim choćby kropelka płynu dostała się do jego ust, gdyż nagle zadzwonił telefon. Odstawił kubek na blat i zerknął na wyświetlacz telefonu. Lekko zdenerwowany odebrał. - Ukryj rzeczy - zabrzmiała krótka komenda, po której osoba, po drugiej stronie rozłączyła się. Znów spojrzał na zlew. Kubek z jej szminką musiał zniknąć... - To bierzemy taksówkę ? - zapytał, kiedy Isabelle pojawiła się w drzwiach Instytutu. Zerknął na nią. Miała buty na obcasie i długie rurki. Luźna, czarna koszulka na ramiączkach odsłaniała jej runy, a naszyjnik z jej czerwonym rubinem błyszczał w świetle słońca. Związała czarne włosy w wysoką pytkę, która spadła na jej plecy. - Chyba tak. Jeśli chcemy trafić tam dość szybko... - To gdzie najlepiej złapać ją ? - Po co łapać... ? - zapytała klikając coś w telefonie. - Mam tu numer do jednego taksówkarza, który dodatkowo może nam coś powiedzieć... Charlie ? Jesteś wolny ? Możesz pod Instytut wpaść, mam kurs... Tak, zapłacę ci z góry, ale jeśli odpowiesz na dwa, może trzy pytania... Już o tym wiesz ? Tak, prowadzimy tę sprawę... Ale ? Dobra. - Będzie ? - Tak, tak... Masz pieniądze, gdyby co ? - Oczywiście. Clave może jest okrutne, ale kasę czasem nieźle sypie... To kim jest ten taksówkarz ? Jakiś bliski przyjaciel ? - Niezbyt. To raczej przyjaciel, przyjaciela... - Podziemny ? Wilkołak ? - Niezbyt. To pół-wilkołak - mruknęła i kopnęła kamień, który potoczył się kilka metrów. - Jego ojciec miał kiedyś stado, ale odstąpił władzę. Związał się z Przyziemną ze Wzrokiem. Prosta historia. - Takie są czasem najlepsze... Wszystko łatwe, bez zawiłości, bez minimalnych tonów szarości, które skrywają w sobie wszystko to co ważne, bez jakiś spektakularnych wzlotów i upadków, które powodują w człowieka co najmniej zawał... Szkoda, że życie Nefilim, nie może być prostą historią... - Nie chciałbyś, aby twoje życie było pełne niespodzianek ? - zapytała i spojrzała na niego nie ukrywając swojego zaskoczenia. - Zaskakujące ? Chciałbyś życie bez walki, bez polowania na demony ? Przecież wiedziesz naprawdę ciekawe życie. W końcu Clave uważa cię nie tylko, za najlepszego Nefilim naszego pokolenia, ale ma do ciebie także zaufanie i powierza tak ważne zadania mimo tego, że masz 17 lat. - Wiesz, czasem chciałoby się trochę... Prostszego życia... Słuchanie o tak, niesamowitym życiu, może i jest przyjemne, ale prowadzenie go to inna sprawa... Sama pomyśl, czy jeśli ktoś myślałby o tym, aby zamienić się ze mną, musiałby wziąć pod uwagę to, że nawet posiadanie dziewczyny może być kłopotliwe, bo ciągle gdzieś wyjeżdżam... I czasem są to tylko tygodniowe wyjazdy, ale na przykład ten ? Mam tu być do odwołania, czyli może nawet do rozwiązania tej sprawy... A czy ona mogłaby być tu ze mną to zupełnie inna sprawa... - Cóż, to faktycznie może być kłopotliwe... Charlie przyjechał - powiedziała urywając temat. Wskazała na wiśniowy samochód z typowym dla Nowego Yorku oznaczeniem taksówki, ale właśnie ten wiśniowy kolor zaburzał tu wszystko. Przez otwarte okno widać było kierowcę, może 20-letniego chłopaka z długimi, czarnymi włosami i ciemniejszą karnacją, ubranego w bordową koszulkę. Na ramieniu, które wystawił poza samochód widać było tatuaż - wilka, który wył do księżyca. - To jest taksówka ? - zapytał Henry wpatrując się w kolor samochodu, kiedy oboje szli w jego kierunku. - Jeśli chcesz żółtą to łap jakiegoś Przyziemnego - mruknął zachrypniętym głosem. - Spodziewałem się auta w gorszym stanie, po usłyszeniu słowa taksówka... Nawet nie chcesz wiedzieć jakim gruchotem, który zwał się dobra taksówką, jechałem w Ameryce Południowej... - mruknął i wsiadł no tyle siedzenie, koło Izzy. Biała tapicerka wiśniowego auta była czyściutka i niemal pachniała nią. Zupełnie jakby przed sekundą zakończyło tu się kompleksowe czyszczenie. - To teraz dwa pytania - mruknął Charlie patrząc na nich przez przednie lusterko. - Gdzie mam jechać i kto płaci z góry ? Henry bez słowa podał mu karteczkę z adresem księgarni oraz banknot z dość dużym nominałem. - Nie mam jak wydać - mruknął pół-wilkołak widząc banknot. - Napiwek - rzucił hasłowo Henry stukając palcami o drzwi auta. - Za ile będziemy ? - Pewnie za kilka pytań. Prowadzisz tę sprawę ? - zapytał zamykając okno. - W imieniu Konsula - dodał zerkając przez okno. - Skąd wiesz ? - W Świecie Cieni takie rzeczy szybko się rozchodzą. Mój ojciec mi powiedział, a sam ponoć dowiedział się od faceta, u którego pracuje... - Przyziemnego z Wzrokiem, który był często odwiedzany przez Jaspera ? - Tak - powiedział po chwili ciszy. - Nie mogą się pogodzić z tym, że prawdopodobnie przez nich zginął... - Nie wiem, czy mógł przez nich zginąć. Ktoś raczej podrzucił ciało po sprawie... Czy pracodawca twojego ojca ma kłopoty ? - Sądziłem, że rozmawiamy o Jasperze... - Czy ktoś mógł go zabić, żeby wyrównać porachunki z twoim pracodawcą ? - zapytał jeszcze raz, trochę chłodniejszym tonem. - To nie musiał być Valentine, ktoś może się pod niego podszywać, albo po prostu mógł wykorzystać sytuację, żeby zrobić nas w konia, więc powiedz mi, czy on traktował go jak syna i ktoś mógł chcieć wyrównać tak rachunki ? Charlie nie odpowiedział od razu. Poprawił lusterko. Henry zobaczył jak lekko drapie swoją brew, po czym usłyszał jego westchnięcie. - Nie. On woli być na równej stopie ze wszystkimi, a jeśli ma jakieś zatargi to prędzej płaci. Ma kasę na czarną godzinę... Ktoś mu kiedyś zamordował dziewczynę, za błąd jego ojca. Ponoć od tamtego czasu zerwał z nim kontakty, zmienił nazwisko 7 razy i wprowadził twarde reguły pracy u siebie, ale to tylko plotka powtarzana wśród jego pracowników. Raczej stara się być cieniem, który nie umie nacisnąć na odcisk. Henry skinął głową i spojrzał na Isabelle, która delikatnie dotknęła jego dłoni. Dziewczyna rzuciła mu niema oburzone spojrzenie, na które jednak nie zareagował. - Czy twój ojciec ma kontakty ze stadem w China Town ? - Słabe. Czasem, ale to kontakty z pracy. - Znasz Lucjana Graymarka ? - Nie. To on jest podejrzany ? - zapytał zerkając na nich, gdyż stali teraz na czerwonym świetle - A Luke'a Garrowaya ? - od razu zapytał Henry patrząc na drogę, a nie na pół-wilkołaka, który nieco gwałtownie ruszył. - To przywódca stada w China Town - powiedział pochmurnym głosem. - Jaka panuje o nim opinia ? - Dobry przywódca, spokojny, wszystko rozwiązuje na chłodny umysł, ciepły, pomocny... Moja dziewczyna jest z jego stada. Mówi, że jeszcze nigdy nie spotkała osoby, która byłaby dla niej tak ojcem, jak on... Nie ma dzieci, żony, dziewczyny... Jest sam, ale nie jest samotnikiem. Raczej wyciszonym, spokojnym facetem, który ma dla każdego wiele ciepła. - Nie ma z nikim zatargów ? To nie mógł być atak w niego ? Podważenie jego kompetencji ? - Nie. Każdy ze stada go lubi i szanuje. - Często odwiedzasz jego księgarnię ? - Stąd wiesz, że ją odwiedzam ? - Dłużej patrzyłeś na banknot niż na adres i ani razu nie sprawdziłeś, czy dobrze jedziesz, a robisz to bardzo pewnie, znając drogę na pamięć, więc ? - Moja dziewczyna nie mogła znaleźć pracy i jakiś czas pomagała mu w księgarni. Dowoziłem ją i odbierałem. Mieszkamy razem... - Gdzie teraz pracuje ? - Jest barmankom u Steve'a. - Jesteśmy - przerwała Isabelle okazując szyld księgarni Luke'a Garroway'a. Księga I : Rozdział 6 "Zapadła cisza" Co tam ludziki ? Piątek 13 dał się we znać, czy jednak wszystko poszło gładko ? No mam nadzieje, że tak i cali siądziecie teraz do czytania kolejnego rozdziału. Maryse zeszła do Sanktuarium. W środku czekał już Cichy Brat Jeremiasz i jej mąż. Zakonnik pochylał się nad ciałem chłopca, z wielkim zainteresowaniem przesuwając palcem o pergaminowej skórze po wypalonym symbolu Kręgu, który widniał na szyi. Przesunął ręką po czole chłopca odgarniając platynowe włosy i na chwilę otworzył jego powiekę, po czym zamknął ją i zrobił krok w tył. Wasza obawa, że mógłby być to Jonathan jest w pełni uzasadniona. Platynowe włosy, jasna cera... Gdyby nie oczy, można by było tak uznać - rozległ się w jej głowie jego spokojny głos. - Nigdy wcześniej się tak nie bałam - wyszeptała i podeszła do starego, kamiennego ołtarza, który został tu przyniesiony wiele lat przed tym, jak z mężem objęła Instytut. Przesunęła wzrokiem po szczupłym ciele nastolatka. W pierwszej chwili kiedy go zobaczyła serce jej prawie stanęło na myśl, że oto znalazła pod drzwiami martwego Jonathana Morgensterna, gdyż kolor włosów, cera i bransoletka oraz ten przeklęty symbol Kręgu by się zgadzał. Nie umiała powiedzieć jaką poczuła ulgę, kiedy Robert spojrzał w jego martwe oczy i zamiast zieleni zobaczył ciemną tęczówkę ze złotą obwódką zdradzającą likantropizm. Ale to była tylko chwilowa ulga, gdyż zaraz zdała sobie sprawę, z tego, że musi zgłosić to Clave, powiedzieć, według prawdy, że do ciała doprowadził ją magiczny kot, a potem zadzwonić do stada z China Town, jedynego większego stada w Nowym Yorku i zapytać, czy nie zaginął żaden młody wilkołak. Czuła niemal gulę w gardle kiedy szukała w książce z adresami i numerami do ważniejszych Podziemnych numeru do "Szmaragdowego* Wilka". Nie wiedziała co powiedzieć, kiedy ktoś odezwał się po drugiej stronie. - Tu Maryse Lightwood... - zaczęła. - Szefowa Instytutu ? Mam nadzieję, że to ważne o tej porze, bo może nie uwierzysz, ale wilkołaki też śpią w nocy... - mruknął zaspany, chropowaty męski głos. - Czy mogę z Pierwszym ? - zapytała po sekundzie ciszy. - Nie ma go. Tu Drugi, Alaric. Przekaże mu jeśli to coś naprawdę ważnego... - Znalazłam pod schodami... Martwego chłopca. Wilkołaka. Platynowe włosy, jasna cera, ciemne oczy... Szara bluza, spodnie i trampki całe mokre. Na nadgarstku miał bransoletkę. Czy jest jednym z was ? Jest z waszego stada ? - zapytała powoli, starając się, aby nie powiedzieć zaraz, że miał na szyi wypalony symbol Kręgu. - Bransoletka ? - zapytał wilkołak po drugiej stronie. Słyszała szuranie, jakby osuwał się po ścianie, lub przesuwał coś, co było na stole, gdzie stał telefon. - Czy... Czy była z zawieszkami ? Tablice z symbolem księżyca, gwiazdy, słońca i... - Wilczą łapą - dokończyła. Nastała chwilowa cisza w telefonie. Usłyszała krzyk mężczyzny skierowany do kogoś ze stada. - To Jasper... Zadzwonię do Pierwszego. Rano odbierze ciało... - Alaric... - wyszeptała przypominając sobie imię likantropa. - Instytut zaczął śledztwo. Poprosiłabym, aby pierwszy rano był w Instytucie. Obiecuje wam, że ciało Jaspera oddamy wam jak najszybciej, ale... Cisi Bracia muszą go zbadać. Chcemy ustalić co mu się stało, obiecujemy, że... - Nie czaruj - mruknął. - Zadzwonię do Pierwszego i mu to wszystko przekażę. To on będzie z tobą to uzgadniał, ale radzę, abyście nie robili na nim jakiś eksperymentów. Porozumienie niedługo ma być znowu odnawianie... - mruknął i rozłączył się. - Maryse, czy wszystko w porządku ? - zapytał Robert kładąc dłonie na jej ramionach. - Myślałam o tym wilkołaku. Jestem pewna, że oni już myślą, że to nasza sprawka. Każdy słyszał już pogłoski, że on wrócił... - Poczekamy, aż Pierwszy przyjedzie i wtedy się pomartwimy - mruknął po czym podszedł do ciała chłopca i delikatnie podniósł je aby, zanieść do powozu Cichego Brata. Henry położył się na łóżku i spojrzał na sufit, na którym grało teraz dogasające światło nocy nowojorskiej i wstający dzień. Bawił się swoim sygnetem uporczywie myśląc nad sytuacją, jaka mogła rozegrać się pod schodami Instytutu oraz jak to wpłynie na jego zadanie. Cóż, teraz przynajmniej oficjalnie przynajmniej dostanie inne zadanie i Jace może w końcu mu odpuści choć wcale jeszcze nic nie zrobił. Westchnął i przewrócił się na bok. Zerknął na nierozpakowane jeszcze rzeczy. Był pewny, że nie przeniosą go, ale mimo to nie chciało mu się rozpakowywać tego wszystkiego. Lekko uśmiechnął się widząc wybrzuszenie na torbie, które było spowodowane jego szkicownikiem i piórnikiem z akcesoriami do rysowania. Leniwie wstał z łóżka i podszedł do bagażu. Delikatnie odsunął zamek i wyjął najpierw najzwyklejszy, czarny piórnik z podstawowymi przyborami do rysowania, a potem czarny szkicownik. Przesunął po jego okładce bardzo delikatnie, z sentymentem, który zawsze odczuwał biorąc do ręki ten specjalny dla niego przedmiot. Nie oddałby go nawet za największe skarby świata. Otworzył go. Z prostego, niemal schematycznego szkicu uśmiechała się do niego twarzyczka piegowatej dziewczynki. Westchnął smutno patrząc na lekko krzywe oczy i pasemko włosów, które opadając na jej czoło bardziej przypominało bliznę, ale mimo tego był zadowolony z tej pracy, choć od jej narysowania minęło już prawie 7 lat. 7 lat. Prawie 2555 dni. Trochę ponad 61320 godzin. Ponad 3679200 minut z dala od niej, praktycznie bez kontaktu, widzenie jej tylko na nielicznych zdjęciach. Przez ten cały czas szkolił się, uczył, trenował, nabywał umiejętności potrzebne, aby w końcu wykonać zadanie jego życia. Spełnić swoje przeznaczenie, zakończyć niedokończone sprawy i przynajmniej zamaskować bliznę, zmazę, jaka została na jego duszy. Robert stał przed Instytutem, nad którym wreszcie skończyła się ta koszmarna noc i w końcu niebo zaczynało przyjmować coraz jaśniejszy kolor, nieco pomarańczowo-różowy wschodzącego słońca i błękit dnia. Neony zaczęły gasnąć, na ulice wychodziło coraz więcej Przyziemnych, rozpoczynających kolejny, zwykły dla nich dzień. Ptaki zaczynały śpiewać, a delikatny wiatr poruszał drzewami rosnącymi przy Instytucie. Mężczyzna jednak obserwował to wszystko nie z zachwytu, a z konieczności. Zatrzymywał wzrok na wszystkim co nie skierowałoby jego oczu w kierunku schodów, na których jeszcze kilka godzin temu leżał martwy chłopiec. Zimne, kamienne stopnie dalej nosiły na sobie jego krew, przypominającą widok jego sinego ciała. Cały czas uderzał stopą o ziemię, nie mogą spokojnie czekać na Pierwszego ze stada wilkołaków. Przy żonie zapewniał ją, że wszystko przebiegnie spokojnie i bez zbędnych scen, utarczek i kłótni, ale sam nie był tego taki pewien. Zachowanie Drugiego, jasno mówiło, że wilkołaki nie będą miały teraz za zadanie ułatwić pracy Instytutowi, a raczej oskarżyć go o zabójstwo jednego ze swoich, na dodatek nastolatka, który nie miałby szans w walce z doświadczonym i sprawnie bojowo Nefilim. Cała sytuacja była w bardzo niepokojących kolorach. Spojrzał chwilowo na drzwi Instytutu zastanawiając się o co Jia pyta Maryse i czy mają pomysł na wypadek, gdyby wilkołak byłby bardzo trudnym rozmówcą, któremu trzeba będzie przekazać informacje, że na szyi jego podwładnego był wypalony symbol Kręgu. Krąg. Przeszłość, która ciągle się za nim wlecze. Błąd młodości, który może zniszczyć nie tylko jego, ale całą jego rodzinę, obecnie cały jego świat. Złe decyzje, które zrobił na pewnym, niechlubnym dla niego teraz, etapie życia mogą teraz przekreślić szanse jego dzieci, zniszczyć jego rodowe nazwisko, którego historia nie oszczędzała pod względem wlotów i upadków. Zobaczył wreszcie parkującego po drugiej stronie ulicy vana, dość starego, nadgryzionego zębem czasu i użytkowania. Przełknął ślinę czekając, aż ktoś z niego wysiądzie. Kiedy kierowca pojazdu zrobił to, Robert sądził, że widzi ducha przeszłości, kolejnego, który postanowił przypomnieć mu co za symbol był mu boleśnie usuwany. - Coś długo ich nie ma - zauważyła Jia, przerywając ciszę, jaka zapadła w bibliotece. Oparła łokcie na blacie potężnego biurka, przy którym siedziała i spojrzała na Maryse i Hogde'a. Szefowa nowojorskiego Instytutu niespokojnie siedziała na fotelu cały czas nerwowo poruszając stopą i co kilka sekund patrząc na drzwi, zupełnie jakby co chwila słyszała kroki męża prowadzącego do nich Pierwszego z stada wilkołaków. Hogde natomiast siedział sztywno na kanapie wpatrując się w swoje dłonie, jakby widział w nich odpowiedź na wszystkie nękające ich pytania. - Pójdę zobaczyć co się dzieje - powiedziała Maryse chcąc wstać z fotela, kiedy drzwi się otworzyły. Najpierw pokazał się w nich Robert, nieco blady, jakby po spotkaniu z duchem. Po chwili jednak dla wszystkich było jasne, dlaczego tak wyglądał. Za nim bowiem stał żywy duch ich przeszłości. - Lucjan Graymark - wyszeptała Jia patrząc na brązowe, nierówne, kręcone włosy i niebieskie oczy, które w przeciwieństwie do oczu innych, wyrażały spokój, ale również wielki smutek. Pod nimi były cienie, które zdradzały nieprzespaną noc, co nikogo nie dziwiło, mimo zaskoczenia wiążącego się z pojawieniem się tej postaci. Miał wymięte, stare jeansy i flanelową koszulę, która tak jak spodnie wyglądała, jakby dawno nie spotkała żelazka. - Od lat już nikt tak do mnie nie mówi. Luke Garroway - przedstawił się i zszedł za Robertem po kilku stopniach do nich. - Pierwszy stada wilkołaków z China Town. Chciałbym zobaczyć Jaspera - powiedział patrząc na Jię, która nie mogła, tak jak inni wydobyć z siebie słowa. - Nie żyłeś... Zginąłeś przecież... Ponad 10 lat temu... - wyszeptał Hogde w końcu. - Nie. Valentine sądził, że mam romans z Jocelyn. Wystawił mnie na polowaniu na... - prychnął kręcąc głową. - Wilkołaki. Zmienili mnie, zamiast zabić... Dowlokłem się do domu Morgensternów... Valentine dał mi sztylet i kazał mi się zabić... Wtedy jeszcze nie zrozumiałem, że zrobił to specjalnie. Jak widać nie zrobiłem tego. Najpierw chciałem zabić tego, który mnie przemienił. Odnalazłem stado... Pierwszy mi to zrobił. Wyzwałem go na pojedynek i wygrałem. Nie miałem pojęcia, że przez to stałem się ich liderem... Kiedy dali mi to do zrozumienia zacząłem nowe życie. Wyniosłem się z Idrisu, kiedy dowiedziałem się, że Valentine uciekł, a Krąg się rozpadł. Nie chciałem być blisko takich wydarzeń, więc przybyłem tutaj, jakieś 10 lat temu. Zdobyłem nowy klan i zaszyłem się w kraju, gdzie każdy jest u siebie według Przyziemnych. To wszystko, a teraz chce zobaczyć Jaspera. - Przez 10 lat żyłeś pod naszym nosem ? - zapytała Maryse niemal z wyrzutem. - Sam nie wiedziałem, że to wy tu jesteście. Co prawda słyszałem pogłoski, że to wy już wcześniej, ale jakoś nie chciałem w to uwierzyć, mimo tego, że kilkoro przyjaciół marudziło mi, że ktoś od was łatwo wykorzystuje powodzenie nawet na Podziemnych... - Jace - prychnęła Maryse zakrywając dłonią oczy. - Pewnie on... - Raczej nie tylko, bo chyba on nie jest szatynką, choć mnie to nie interesuje, sprawy szczeniaków to sprawy szczeniaków. - Oprócz tego nastolatka, który jest teraz w Mieście Kości ? - zapytał Robert. - Jasper był jedynym z najspokojniejszych. Jego matka straciła męża przez nas, zginął z ręki Valentine'a... Myślicie, że jak się czuła wiedząc, że jej syn, jedynak, został znaleziony martwy pod Instytutem ? Pół nocy spędziłem przy niej bojąc się, że zrobi coś głupiego. Z resztą w tej chwili również są przy niej... - Widać, że ktoś dobrze wybrał cel - mruknęła Jia przeplatając palce. - Nie powiedziałaś, czemu tu jesteś - zauważył Luke. - Lightwoodowie rozumiem, są szefami. Hodge też nie powiedział czemu tu jest. Ja powiedziałem, wasza kolej. - Jestem Konsulem. Prowadzę tę sprawę razem z Instytutem - powiedziała i spojrzała na niego. W jego spojrzeniu od razu zobaczyła zdziwienie, ale niczego nie skomentował. - Zostałem tu zesłany. Nie mogę opuścić tego miejsca - powiedział Hogde. - A teraz powiedź, co ten chłopiec robił w tej okolicy ? - Nie mam pojęcia. Miał dostarczyć wołowinę, zamówienie, które czasem przyjmujemy, ale do innej części miasta. W ogóle to było bardzo blisko, może dwie przecznice od China Town. Martwili się, kiedy nie wrócił, ale ktoś wpadł na pomysł, że pewnie poszedł do przyjaciela, Przyziemnego ze Wzrokiem, syna jednego z handlarzy magicznymi przedmiotami, pewnie macie go jak o informatora. Dopiero po twoim telefonie Maryse zrozumieliśmy, że to jednak nie to... - Nie dzwoniliście do tego chłopca ? - zapytała Jia, zaskoczona brakiem reakcji wilkołaków. - Jasper czasami tak robił... To było w jego zwyczaju... Bardzo często traktował Petera jak ojca, skoro swojego nawet nie pamiętał... - Lucjan... Luke. Czy Valentine, albo Jocelyn kontaktowali się z tobą ? Wszyscy zobaczyli jak brwi wilkołaka uniosły się, a on sam nie ukrył swojego zdziwienia. Po chwili jednak widocznie oburzył się. - Myślicie, że żyłby gdyby się ze mną skontaktował ? Zmienił mnie w wilkołaka, zniszczył całe dotychczasowe życie, a wy myślicie, że go na herbatkę będę zapraszał ? Rozerwałbym go na strzępy, wyrwałbym mu wszystkie organy wewnętrzne, rozszarpałbym, za to co mi zrobił - warknął, powodując, że Jia sądziła, że zaraz stanie przed nią maszyna do zabijania w ciele wilka. - A co do Jocelyn... Kochała jego, nie mnie, podzielała jego ideały, więc niby jakim cudem chciałaby kontaktować się z brudnym, zapchlonym wilkołakiem ? Nie mającym dosłownie nic ? A z resztą, nawet gdyby mnie znalazła... Byłoby to już na marne. Nie jestem Lucjanem. Lucjan zginął podczas polowania. Zapadła cisza. - Doprawdy ? - zapytała cicho Jia. - Nie kontaktowali się z tobą ? Valentine był twoim parabatai, a Jocelyn i ty byliście od lat nierozłącznymi przyjaciółmi... - zaczęła przypominając sobie nierozłączną trójkę młodych Nefilim. - Nie przyswoiliście jeszcze, że jestem wilkołakiem ? Valentine wystawił mnie, kazał ze sobą skończyć, a Jocelyn... Gdyby mnie zobaczyła nazwałaby mnie bezwartościowym pchlarzem, pasożytem, którego należy usunąć. Sądzicie, że nie powiedziałaby tego ? - zapytał, po czym gorzko się uśmiechnął. - Ona podziela jego ideały, albo podzielała... Nie wiem. Nie znam ich od ponad 10 lat... Za to od tego czasu jestem Pierwszym w stadzie i mam za zadanie się nim opiekować, dlatego po raz ostatni mówię - chce zobaczyć Jaspera i zabrać jego ciało. Chcemy go pochować z godnością. - To zrozumiałe, ale najpierw chcemy wiedzieć co dokładnie mu się stało... - zaczęła Jia, ale przerwała widząc błysk w oczach Luke'a, błysk spowodowany nagłą, chwilową zamianą koloru jego tęczówek - z niebieskiej na żółtą. - Czemu mi nie mówicie ? - zapytał spokojnie. - Jestem zmęczony po tej nocy, całe moje stado ma żałobę i jest przestraszone. Mam dość gierek. - Miał symbol Kręgu na szyi. Musimy... To śledztwo oficjalne. W Instytucie jest pewien chłopiec, który będzie je prowadził w moim imieniu. To najlepszy Nefilim nowej generacji, wiele razy współpracował z Podziemnymi i wykonywał bardzo odpowiedzialne zadania. Zrobi wszystko aby... - Jak się nazywa ? Czy to Jace'a tak zachwalasz Jio ? - Nie. Henry Bellefleur... - Madeleine nie miała syna - zaprzeczył Luke marszcząc brwi. - Adoptowała go. Został znaleziony na ulicy Los Angeles. Jest bardzo utalentowany i na pewno doprowadzi tę sprawę do końca - zapewnił Robert widząc brak przekonania wilkołaka. - Dobrze. Tu macie adres mojej księgarni. Mieszkam na jej piętrze... - Nie mieszkasz, ze stadem ? - zapytała zdziwiona Maryse. - Nie. Wielu ze stada nie mieszka w starym komisariacie. To chyba normalne, czy dla was to dziwne, że wilkołak chce spać w ciepłym łóżku, w normalnej sypialni, a nie starej celi z materacem położonym na niezbyt czystej podłodze ? - Henry przyjedzie do ciebie. Porozmawiasz z nim o tej sprawie nieco później. Jest jeszcze wcześnie. Co do ciała oddamy wam je najszybciej jak się da. - Do widzenia. Trafie do wyjścia - zapewnił i wyszedł z biblioteki. *Zapomniałam jaki to był kolor po polsku... Wiem, że po angielsku to Jade Wolf, ale tłumaczy mi to jako nefrytowy zielony, a tam nie było nefrytu tylko inny odcień, więc jeśli ten szmaragdowy to błąd, to najwyżej poprawcie mnie w komentarzach, poprawie. Księga I : Rozdział 5 "Serio, tego nie rozumiesz ?" Hej moje kochane Ludziki !!! Wiecie jaka jest największa wada, mojego profilu w liceum - humana, jakby ktoś nie wiedział ? OGROMNA ILOŚĆ MATERIAŁU DO NAUCZENIA NA PAMIĘĆ ! I wiem, odezwie się teraz spora grupa ludzi, którzy powiedzą - wszędzie to jest. Ale nie wszyscy redagują sobie książkę, codziennie, żeby się przygotować do lekcji... Niech więc żyje 8 lekcji polskiego i 6 lekcji historii tygodniowo ! Nie, lubię to, ale sami wiecie, że bardziej lubię blogować. I po tym długim wstępie czas na sedno - 17 grudnia tego roku wybija mi 3 lata pisania blogów, głównie o DA - były inne, ale już ich nie ma :). No i pytanie do was - chcecie coś z tej okazji ? Nwm, czy coś co było na każdym moim blogu chyba, więc Dni, gdzie pytacie mnie o wszystko, są jakieś tapety, które możecie sb pobrać itd. itd. czy może chcecie jakiś live na Instagramie - isinusa00 przypominam - albo na Snapchacie coś - również isinusa00. Czy coś połączonego, nwm. Oczywiście, rozdział będzie bo to piątek, więc o to nie musicie się martwić. Ps. Wiem, że chcecie Clary, ale... Znacie mnie, co poniektórzy i uwierzcie. Na razie musi wam wystarczyć Lily na nagłówku. Przepraszam za utrudnienia, ale taki mamy klimat :). - Czy muszę na głos przyznawać mu rację ? - zapytał Alec podchodząc do swojego parabatai, który dalej leżał nieruchomo na ziemi wpatrując się w sufit niemal pustym, niewyrażającym żadnego uczucia spojrzeniem. - A czy możesz się zamknąć ? Lub nie. Powiedź mi dlaczego on radzi mi jak ocalić Morgensternów ? Przecież on jest od Clave, on... - Bo może, mimo iż ich nie znał i jest wysłany z rozkazu Clave, również nie wierzy w ich winę. - Podał mu rękę. Jace chwycił się jej i ostrożnie podniósł się nie dotykając wbitego, w przerwę między deskami, miecza. - Cóż, jestem przynajmniej pewny, że podłoga mu się nie podobała... - Mama będzie zła... - Albo uzna tę dziurę jako super miejsce na wetknięcie jakiegoś manekina na kiju, czy czegoś takiego... W ogóle gdzie Iz ? - Poszła z Henrym. Uwierz lub nie, ale wolała odprowadzić go do pokoju w taki sposób, żeby nie natrafił na mamę... Woli abym najpierw załatwił to z Magnusem... - Jak niby masz to z nim załatwić ? - zapytał Jace nie ukrywając zdziwienia. - Wymieni czarami deskę podłogową... Może mama się nie zorientuje. - Suma sumarum - dobrze, że Max tego nie widział. Nie popisałem się... Dałem się zrobić jak głupi dzieciak. - Wiem jak cię pocieszyć - powiedział Alec kładąc dłoń na jego ramieniu. - Nie ty pierwszy i nie ostatni z nim przegrałeś. Nie masz się co mazać, skoro przegrałeś z osobą, z którą przegrać wcale nie jest trudno. - Miło, że zaliczam się do długiej, według ciebie, listy pokonanych przez Henry'ego Bellefleur... Od razu mi się cieplej na sercu zrobiło - mruknął sarkastycznie kładąc swoje dłonie nad sercem i robiąc grymas, który miał być wyrazem ulgi. - A tak na serio - nigdy nie pisz przemów na pogrzeby... No chyba, że chcesz uciekać przed "pocieszonymi" żałobnikami. To już twoja decyzja. - Może i przegrałeś, ale twój humor jest po prostu w szczytowej formie. Może następnym razem też przegrasz z nim pojedynek, a później wystąpisz przed publicznością ? Zarobisz miliony. - Nie. Z większym powodzeniem zagrałbym... Hamleta. - A nie Rolanda ? Alec usłyszał parsknięcie. Jace powstrzymał się od śmiechu. Szatyn odwrócił się do niego i zobaczył jak ten przeczesuje swoje włosy i patrzy na niego z uśmiechem. - Ja nie umrę pod świerkiem ? Sosną ? - zastanowił się chwilę, po czym pstryknął palcami. - Sosną ! Ja nie umrę pod sosną... Co najwyżej pod wieżowcem, lub pod metrem... W końcu to Nowy York. - Ty naprawdę musisz częściej przegrywać. Twój humor jest wtedy czarny jak demon jakiś... - Zobaczymy jaki będzie twój, kiedy Maryse zobaczy tę dziurę... - Właśnie dlatego może już chodźmy stąd... Nie chce tu wtedy być, choć może nie przyjdzie. Dziś jest sobota, jutro niedziela, więc bez treningów... Mamy szanse, że się o tym nie dowie. - To głupie. My się tym przejmujemy, kiedy Henry to zrobił... - Ale to i tak będzie twoja wina, bo ty go sprowokowałeś do : a. pojedynku b. takiego rozwiązania. Gdybyś zamknął jadaczkę nic by się nie stało i ona będzie o tym doskonale wiedziała. Twoje złote usta są już zbyt słynne... - Och, daj mi w końcu spokój. I nie nazywaj mnie tak. To nie ja nakładam sobie tonę brokatu na twarz... - mruknął wychodząc z sali. - A potem obsypuje nim chłopaka, który wraca do domu wyglądając jak kula dyskotekowa... - Możesz się zamknąć ? - zapytał Alec, sprawiając, że Jace roześmiał się. Chłopiec szedł ulicą China Town. Dłonie miał w kieszeniach szarej bluzy z kapturem, która była już przemoknięta, tak jak trampki chłopca i nogawki jego spodni, ale mimo to nie przyspieszał kroku i nie specjalnie omijał kałuże. Na chwilę wyciągnął rękę z kieszeni, żeby zebrać platynowe włosy z czoła, z których woda spływała mu prosto w ciemne oczy. Wcisnął znów rękę do kieszeni, przy czym zabrzęczała jego bransoletka na nadgarstku. Kopnął puszkę prosto do kałuży, w której odbijał się jakiś nie zgaszony neon zamkniętego już salonu tatuażu. Wpadając do wody ochlapała buty jakiegoś mężczyzny. Chłopiec widział dokładnie jedynie właśnie te buty. Czarne, skórzane buty. Henry usłyszał dosłowne walenie w drzwi jego pokoju. Przekręcił się na drugi bok i chwycił telefon, który po raz pierwszy od jego wizyty we Francji był włączony. Odpiął go szybkim, nerwowym ruchem od ładowarki. Na wyświetlaczu pokazała mu się wczesna, nawet dla niego, godzina Jęknął, kiedy kolejny raz osoba za drzwiami uderzyła w nie. - Otwarte, do Miecza Anioła - warknął skopując z siebie kołdrę. Usiadł na krawędzi łóżka, kiedy do pokoju wszedł Alec, równie zaspany jak on, w luźnych, szarych spodniach i czarnej koszulce, w trampkach, których sznurówki, zostały wepchnięte do środka buta. - Moja mama woła. Chooodź - powiedział ziewając jeszcze. - Na Anioła, o czwartej rano ? Nawet ja nie wstaje przed szóstą z łóżka - burknął i wstał, po czym przeciągnął się i pochylił się po buty. Wsunął w nie tylko bose stopy, nie mając zamiaru nawet ich sznurować, gdyż nie sądził, aby chodziło o jakąś natychmiastową akcję, wymagającą opuszczenia murów Instytutu. - Nieee mam pojęcccia, ale taaakie poraanki sprawiają, żeeeeee - przerwał zasłaniając usta jedną ręką, kiedy po policzkach popłynęły mu dwie łzy od ziewania. Wytarł je drugą ręką. - Sorry, ale tak późno się położyłem, że nie wiem czy choćby dwie godziny spałem. - Magnus pisał ? Nie, żebym był ciekaw, ale... - Pisałem do niego o podłogę. Wolę, aby moja mama tego nie widziała - przyznał szatyn wychodząc z pokoju. Henry zamknął drzwi i rzucił mu szybkie spojrzenie. - Ale wiesz, że to ja biorę odpowiedzialność za te podłogę ? Zapłacę jak coś, czy... Poniosę konsekwencje... - Żartujesz ? Moja mama i tak zrobi kłótnie Jace'owi, za jego zachowanie. Zna go za dobrze i wie, że to on cię sprowokował do... Takiego środka. Pozaaa... Kurczę ! Poza tym podłoga i tak zostanie niedługo naprawiona, więc... - Faktycznie się nie wyspałeś - mruknął Henry i odgarnął szybkim ruchem włosy z czoła, po czym wetknął je za ucho, żeby nie wpadały mu w oczy. - Mam nadzieję, że to naprawdę ważne, bo już nie usnę... - Inaczej by raczej nie kazali by nas budzić tak wcześnie... Gdyby to było coś, co może poczekać to poczekaliby. - Oby - mruknął wchodząc do biblioteki. Pomieszczenie oświetlone było płomieniem na kominku, który się lekko tlił i kilkoma lampami, które rozwiewały cienie wczesnej pory. Maryse stała już ubrana przy kominku patrząc na Jace'a i Izzy, którzy już siedzieli na fotelach i w ciszy wymieniali się jeszcze zaspanymi spojrzeniami. - Jesteśmy już wszyscy. Mam nadzieję, że jesteście dość przytomni, aby wszystko zrozumieć... - Mamo, ale zanim zaczniesz krzyczeć... Magnus powiedział, że wymieni, albo naprawi tę dziurę w podłodze, więc spokojnie... - zaczął Alec opadając na kanapę, podczas, gdy Henry stanął za fotelem, na którym siedziała Izzy i położył swoje ramiona na oparciu wysokiego fotela, aby się oprzeć na nim i przez chwilę ukryć twarz w rękach. - Jaka dziura w podłodze ? - zapytała zaskoczona kobieta mierząc wzrokiem całą trójkę. - Jace, Alec, Izzy, Henry, co się stało, a o czym nie wiem ? - zapytała jeszcze raz widząc, że żadne nie ma teraz ochoty o tym mówić. - Nic wielkiego... Zepsułem podłogę pojedynkując się wczoraj z Jace'em. Po prostu wbiłem miecz w przerwę między deskami... - mruknął Henry, przeczesując swoje włosy i patrząc zaspanym spojrzeniem na Maryse. - Ale... Nie ważne. - Machnęła lekceważąco ręką drugą rozmasowując czoło, jakby dostała nagłego bólu głowy. - Mamy ważniejsze sprawy. Jakąś godzinę temu ktoś podrzucił nam pod drzwi Instytutu ciało nieletniego wilkołaka. - Kto o tej porze wychodził z Instytutu, że zostało to zauważone tak wcześnie ? I skąd wiadomo, że godzinę temu ? - zapytał od razu Henry, któremu na tę wieść od razu zapaliła się czerwona lampka w głowie, która go od razu rozbudziła. - Źle się wyraziłam. Godzinę temu znalazłam go z Robertem, a o jego ciele powiadomił nas... Wiem, że to zabrzmi teraz niewiarygodnie, ale Church. To kocisko w dość okropny sposób obudziło mnie i Roberta. Zaprowadził nas prosto do zwłok. On obudził Hogde'a, który zawiadomił Cichych Braci, a ja obudziłam Jace'a i Alec'a. Clave jest już zawiadomione. Niedługo przyjedzie Konsul Jia Penhallow... - To pewnie wampiry. Późna noc, wilkołak... Wszystko pasuje do nich - mruknął Jace przyglądając się zaspanym wzrokiem swoim paznokciom. - Musicie wiedzieć, że na szyi tego chłopca... Ktoś wypalił mu symbol Kręgu. Jeszcze przed dziewiątą zjawi się Pierwszy z pobliskiego stada, a przynajmniej powinien... - To już z nim rozmawiałaś ? - zapytał Alec rozbudzony już. - Na telefon, jaki mamy podany, odebrał Drugi... Pierwszego nie było, więc mam nadzieję, że dostanie informacje i powie coś więcej o tym chłopcu... A poza tym bardzo bym sobie życzyła, żebyście nie budzili jeszcze Maxa, zrobili sobie śniadanie, a kiedy on się obudzili zajęli się nim. Nie chce, aby się dowiedział o tym incydencie, zrozumiano ? - A Henry ? - zapytała Izzy, zanim chłopak otworzył usta, aby o to samo zapytać. - Nie wiem. Konsul odpisała, żeby był w pogotowiu, więc moim zdaniem najlepiej będzie jak zostaniesz w swoim pokoju, żeby cię nie szukać - zwróciła się prosto do niego, a on skinął głową na znak, że rozumie. - Pewnie będzie miała dla ciebie jakąś specjalną misję. - Jaka szkoda... Ledwie tu zanocowałeś, a oni już cię zabiorą... - mruknął Jace uśmiechając się złośliwie. - Nie sądzę Herondale. Nie zaczynaj nawet za mną tęsknić. Inkwizytor nie zmienia szybko zdania, więc pewnie będę miał zadanie tu, na miejscu. - I właśnie moja Arkadia się skończyła, zanim się zaczęła... - Och, nie przesadzaj. Jedna porażka z obecnie najlepszym Nefilim naszego pokolenia to prawie nie porażka. Z resztą, powinieneś to potraktować tylko jako rozgrzewkę lub lekcje. To nie było nic widowiskowego, ani specjalnie trudnego. - I tak kiedyś zmiotę cię z powierzchni podłogi, którą zepsułeś... - Do dyspozycji - odpowiedział uśmiechając się złośliwie. - Ale po pierwsze bez niszczenia podłóg, a po drugie nie w najbliższym czasie. A teraz do tematu - rozejść się cicho, bo ja muszę iść do Cichego Brata, który za chwilę przyjedzie zabrać zwłoki do Miasta, zbadać je pod kątem kto lub co i w jaki sposób zabiło tego chłopca. - To on jest jeszcze w Instytucie ? - zapytał Jace zatrzymując się wpół kroku, gdyż już chciał wyjść z biblioteki. - Nie możesz go zobaczyć Jace i nawet nie próbuj. Już samo to, że jedynym świadkiem i istotą, która znalazła ciało jest gruby, nieśmiertelny pers bardzo komplikuje sprawę. Inkwizytor i całe Clave jest teraz bardzo nieufne względem byłych członków Kręgu, a nawet ich dzieci, więc powstrzymaj się od głupstw i ryzyka na razie. - Naprawdę aż tak uczepili by się, gdybym zobaczył zwłoki, które zaznaczam, zostały znalezione na schodach naszego Instytutu ? - zapytał akcentując dość mocno słowo "naszego". - Serio tego nie rozumiesz ? - zapytał Henry, po czym prychnął. - Nawet jeśli chcesz to zrobić, żeby przynajmniej określić typ stworzenia, które to zrobiło, Clave oskarży cię, że zniszczyłeś ślady, albo coś podrzuciłeś, albo jeszcze, że podziwiasz dzieło kogoś, kogo znasz. Uwierz mi, mogą wysunąć takie wnioski, nawet jeśli nikomu spoza ich małego gremium, tego nie powiedzą. Znam sporą część tych gryzipiórków, na moje nieszczęście. Łatwo im wszystkim mówić o sytuacjach, w których nigdy się nie znaleźli, albo nie znajdą i nie mają o nich bladego pojęcia. Banda Cyceronów* i tyle - warknął Henry, po czym minął go i spojrzał na Maryse, która zmarszczyła brwi. - Będę siedział u siebie i czekał na świadka-kota, który pewnie po mnie wpadnie. - Tak. Prawdopodobnie to on po ciebie przyjdzie. - Miłego dnia, o ile jeszcze można go tak nazwać - powiedział i wyszedł z biblioteki nie zwracając uwagi na pilne spojrzenia wszystkich. *Banda Cyceronów - chodzi o to, że Cyceron, rzymski pisarz, mówca był po prostu hipokrytą, czyli jedno głosił, a robił drugie... A niby co takiego ? Cóż, mówił, że człowiek powinien być jak kamień i nie reagować na przeciwności losu... Kiedy zmarła mu córka przeżywał, cierpiał i kryzys - co jest normalne, ale wiecie... Mówił, że nie powinno to ruszać człowieka... A to tylko jeden z kilku takich przypadków jego twierdzeń, sprzecznym z zachowaniem.
Rozdział 23 Spokój to dla nas coś obcego "To znajduje się w Twoich ustach i w Twoim pocałunku jest w Twoim dotyku i Twoich palcach. I jest we wszystkich tych rzeczach i tamtych rzeczach, które składają się na to, kim jesteś. A Twoje oczy są zniewalające." One Direction "Irresisible" - Hey wszystkim. - rzucił Simon wchodząc do kuchni razem z Izzy - Widzę, że humor znów ci dopisuje. - zauważyła Maryse widząc uśmiech córki - I będzie dopisywać już do końca życia. - zaśmiała się chowając dłoń - Czemu chowasz rękę ? - zapytał Robert widząc jej grę i uśmiech chłopaka - Bo musimy wam o czymś powiedzieć. - Simon wyjął jej rękę i pokazał pierścień na palcu dziewczyny - A dokładniej o tym, że Izzy jest już zajęta. - Jesteśmy zaręczeni. - dodała i cmoknęła ukochanego - Zgodziłaś się ? Jakże się cieszę! Moja córka znalazła sobie fantastycznego narzeczonego. - Maryse podeszła do córki, która wstała i ją przytuliła - Gratuluje. - przytuliła Simona. - Moja córeczka już na pewno założy złotą suknię. - zaśmiał się Robert tuląc ją i jej narzeczonego - No chłopie, udało ci się to, co nie udało się hordzie innych. - Jace klepnął Simona i uśmiechnął się - Tak ci gratuluję. - Clary wpadła w ramiona Izzy - A bałaś się, że z tobą chce zerwać. - zaśmiała się rudowłosa - A ty i wy wszyscy o wszystkim wiedzieliście i o niczym nie powiedzieliście. - rzuciła z wyrzutem czarnowłosa - Miała być niespodzianka, siostra. - Jace uniósł dłonie w obronnym geście i zaśmiał się - Za to Simon bał się, że powiesz "nie". - Clary przytuliła przyjaciela i zaśmiała się gdy uśmiechnął się lekko - Byłabym najgłupszą dziewczyną na świecie. - rzuciła i wtuliła się w narzeczonego - Isabelle Lewis, nawet pasuje. - Tak właściwie, mam jeszcze jedną niespodziankę. - Simon puścił ją i spojrzał w jej oczy - Nie zmieniasz nazwiska. Ja to robię. - wytłumaczył, a ona powoli wypuściła powietrze z płuc - Jak to ? - zapytała po chwili - Lewis nie jest nazwiskiem Nefilim. Lightwood jest. A że nie zmieniałem nazwiska, spytałem Jii, czy mógłbym przyjąć żony. Zgodziła się i tak oto pewne wspaniałe nazwisko raczej nie przepadnie szybko. - Isabelle i Simon Lightwood. - powiedział z uśmiechem Robert - Może być kochanie, czy chciałabyś inaczej..... - nie skończył, bo Łowczyni pocałowała go w usta - Jest dobrze, tak jak będzie, bo z tobą. - rzuciła i usiadła do stołu Emocje opadły, gdy komórka Clary zadzwoniła. Wyjęła ją z kieszeni i odebrała wstając od stołu i podchodząc do ściany opierając o nią plecy. - Tak Luke ? - spytała Po sekundzie włączyła głośnomówiący i podeszła do stołu - Powiesz co się dzieje ? - spytała, a na jej twarzy i głosie widać było zmartwienie - Magnus jest u nas. - usłyszeli lekko zniekształcony głos wilkołaka - Jocelyn chciała ci inaczej powiedzieć, ale nie chcemy czekać i powiedzieć ci od razu. - Co się dzieje ? - zapytała znów lekko podnosząc głos - Nie wiem jak to ująć, ale.... - trzeszczenie w telefonie zagłuszyło jego głos - Luke nic nie słychać. Czy ty jesteś przy drodze ? Luke! - krzyknęła w końcu do telefonu - To przez magię Magnusa. - usłyszeli po chwili - Właśnie teleportował się do mieszkania. - Nie mów mi o nim tylko powiedz co się stało. - rzuciła w końcu siadając i podbierając ręką głowę - No cóż... Będziesz starszą siostrą. - powiedział w końcu likantrop Słysząc to niemal zastygła w bezruchu z oczami wlepionymi w telefon. Jace patrzył na nią. Simon w telefon tak jak Izzy. Maryse i Robert spojrzeli na siebie i znów na telefon. - Jocelyn jest w ciąży ? - zapytała Maryse widząc, że Clary nie zdoła się upewnić - Magnus to potwierdził kilka minut temu. Jocelyn jest w ciąży. - słyszeć było dumę wilkołaka, ale też i lekki lęk - Będziecie mieli dziecko. - powiedziała w końcu Clary z uśmiechem na twarzy - Na to wychodzi. - odparł wilkołak - Clary, to może być dla ciebie dziwna sytuacja, ale... - Dziwna ? - zapytała - Raczej wspaniała. Tyle lat marzyłeś o ślubie z mamą, a teraz będziesz z nią mieć dziecko, a ja młodsze rodzeństwo. Jak mama ? Luke chyba nie spodziewał się takiej reakcji. Nastąpiła cisza. - Sama ci powie. - usłyszeli końcu - Wy wszyscy jesteście uparci jak osły. - usłyszeli głos Jocelyn. Chyba mówiła do Luka - Clary, słonko, chciałam ci inaczej powiedzieć, niż przez telefon, ale pewna osoba uparta jak muł. - zaśmiała się lekko w telefonie, to samo zrobili zebrani w kuchni wiedząc, że to przez wilkołaka, który znalazł się koło żony i albo szepnął jej coś do ucha, albo po prostu był przy niej - Chciała ci to przekazać od razu. - Rozumiem. Jak się czujesz ? - Dobrze, choć gdy ta myśl przeszła mi przez głowę nie mogłam uwierzyć. Kiedy Luke zobaczył, że coś jest nie tak, od razu poprosił Magnusa o wizytę i już muszę uwierzyć, że jestem w ciąży. - To fantastycznie. - Clary uśmiechała się - Mamo, to może nie jedź z nami do Wenecji ? Pamiętasz ? To już jutro. - Ach, no tak. - kiedy to powiedziała, jej córka wyobraziła sobie jak klepie się po czole - Zapomniałam, ale jadę. Może od razu wypatrzymy coś dla ciebie ? - Nie. - rzuciła szybko - To dzień Amaty. Ja suknie będę wybierać w styczniu. - Już to wiesz ? - zapytała przez telefon obecna ciężarna - Tak. Tak się umówiłam. - To jutro się zobaczymy. - chyba chciała coś powiedzieć, ale przerwał jej śmiech - Luke nie da jej spokoju. - rzuciła Clary z uśmiechem - Będzie musiał. Jest w trzeciej ciąży. - zauważyła Maryse - Chodzi mi o jego nadopiekuńczość. - schowała telefon i zaniosła swoje naczynia do zmywarki - Już idziesz anielico ? - Jace szybko sprzątał swoje naczynia i wyszedł za nią Wszyscy się pouśmiechali. Teraz najczęściej tam gdzie była Clary był i Jace. Już nawet razem spali, a osobne sypialnie mieli tylko przez rzeczy. Lisiczka, którą Clary dostała również za nimi chodziła, choć czasami dawała im spokój, gdyż zasypiała w łóżku właścicielki. Następnego dnia Clary czekała w holu na Izzy. Siedziała na kanapie z Jace'em i po raz kolejny zastanawiali się nad propozycją Michaela. - Może zróbmy ślub u nich w rezydencji albo w naszej. - rzucił Jace - To decyzja. Chce im dziś powiedzieć. - siedziała na jego kolanach i po raz kolejny mówiła, że miejsce dla niej jest obojętne. Niestety Jace sądził tak samo mówiąc, że najważniejsza jest ceremonia i noc poślubna. - Nasza. - powiedział w końcu - Lepiej będę się czuł wiedząc, że za rogiem nie czai się horda wampirów. - A więc nasza. - oparła czoło o jego i musnęła jego wargi. Przypominało to dotyk motyla. - Clary, musimy już iść. - usłyszeli Izzy Niepośpiesznie zeszła z jego kolan. - Uważaj na siebie. - rzucił z uśmiechem wchodząc z nimi do windy - Idziemy na zakupy, nie na polowanie. - rzuciła jego siostra - Ona wszędzie wpadnie w kłopoty. - objął ją. Zapiął jej guziki od czarnego płaszcza i delikatnie włożył kaptur obszyty czarnym futrem. - Co racja, to racja. - rzuciła Łowczyni i wyszła z windy Wyszły na dwór. Wiał zimny wiatr. Pod kościół zajechała właśnie furgonetka Luka. Wilkołak wysiadł z niej i pomógł to zrobić Jocelyn. Według Clary nic się nie zmieniła. Była w czarnym płaszczu. Widać było czarne spodnie i również tego koloru kozaki. Wokół szyi miała biały szal. Na głowie miała kaptur obszyty również białym futerkiem. W ogóle nie widać było, że ta kobieta jest w trzeciej ciąży. "Ledwo pierwszy miesiąc." pomyślała. - Cześć mamo. - powiedziała wychodząc na przeciw i delikatnie ją przytulając. - Gratuluję. - Dziękuję. A teraz powiedz temu przewrażliwionemu wilkołakowi, że przy pierwszym miesiącu nie wymagam opieki jak osoba upośledzona. - wszyscy spojrzeli na Luka - Martwię się. - wzruszył ramionami - Bo nie wiem, czy powinnaś korzystać z Bramy w ciąży i to na tak daleki dystans. - Powiedz mu coś, bo... - Jocelyn spojrzała w jego oczy i od razu uśmiechnęła się łagodnie. Wtuliła się w niego i lekko ucałowała w polik - Wiem co robię. - powiedziała w końcu - Teraz jesteś w ciąży z wilkołakiem, nie z Nocnym Łowcą. - zaprzeczył jej mąż - Jaka jest różnica ? Przecież dziecko rodzi się Nefilim. - zaprzeczył Jace, który bez płaszcza stał w drzwiach - Ciąża niby jest trochę bardziej bolesna, ale jak na razie jest normalna. W dodatku donosiłam demona w moim dziecku, podczas powstania anioła, a półwilkołaka nie doniosę w normalniejszych warunkach ? - spojrzała na niego z wyrazem pytania na twarzy i w oczach - Ale teraz o początku jest nim. W dwóch poprzednich stawało się inne, a teraz się nie zmieni. - Luke starał się postawić na swoim wszystkimi sposobami - Gdybym cię teraz słuchała, leżałabym w łóżku i bardziej cierpiała niż myślisz, bo kręgosłup nie wytrzymał by obciążenia w postaci wód płodowych i samego dziecka. - odparła i opuściła jego ramiona - Clary otwórz Bramę, bo się spóźnimy, a mój kochany przewrażliwiony mąż pomimo moich protestów zabierze mnie do domu. Clary podeszła do muru. W kilka chwil powstała Brama. Jocelyn cmoknęła męża i podeszła do Bramy. Izzy również. Obie patrzyła jak Clary ogląda się za siebie. Uśmiechnęła się i podbiegła do Jace'a. Złapał ją i delikatnie podniósł złączając ich usta. - Idź. Napisz mi kiedy będziecie wracać to coś przygotuję. - szepnął opuszczając ją zimnymi ramionami - Idź pod koce. Przemarzłeś. - odpowiedziała i ruszyła ku Bramie. Uśmiechnął się gdy ją przeszły i zniknęły. We trzy wylądowały przed rezydencją wampirów. Było tu pięknie. Buki miały liście w różnych kolorach i już zaczynały zasypywać ścieżkę pomarańczowo-złoto-czerwonym dywanem z szeleszczących liści. Sam budynek wyglądał na zadbany, ale pusty. Nie zrażona Jocelyn weszła na ganek i zapukała kołatką w kształcie anioła. Otworzyła młoda wampirzyca ubrana w czarną suknię ozdobioną koronką i zapinaną pod szyją. Rękawy sukni były długie, z samej koronki, co pięknie kontrastowało z jej idealnie białą skórą. Jej blond włosy były rozpuszczone i swobodnie opadały na ramiona. Jej oczy były niebieskie i jakby blade. - Pani Jocelyn. - uśmiechnęła się nieznacznie i dygnęła. Przeniosła spojrzenie na Clary - Miło mi zobaczyć chrześnicę mojego pana w zdrowiu. - dygnęła jej - Witam panno Lighwood. - schyliła głowę patrząc na Izzy - Zapraszam. Córki mojej pani zaraz przyjdą do holu. - wpuściła je i wskazała kanapy na których usiadły - Za zgodą. - leciutko dygnęła i odeszła pełnym elegancji krokiem - Co to było ? - zapytała Izzy - Taka jest tu reguła. Wszystkie wampiry przyzwyczaiły się do rządów Michaela tak bardzo, że etykieta wniknęła im do zachowania. - odparła Jocelyn - Zaakceptowały takie rządy ? Nie wyobrażam sobie jak trudno było mu na początku. - Łatwiej niż myślisz. - usłyszała głos Amaty - Wiesz, wampiry lubią władzę, a że wraz z Michaelem do klanu przyszedł respekt innych wampirów i względna ochrona przed Nefilim. Szybko zapanował porządek taki, jaki jest do dziś. Szła koło Anastazji, Klary i Esme. Wszystkie wyglądały oszałamiająco. Najważniejsza dzisiejszego dnia Amata miała na sobie czarne leginsy i brzoskwiniową tunikę z czarnym połyskującym paskiem pod biustem. Na nadgarstku była dość gruba i mocna bransoleta koloru czarnego, a w uszach miała czarne kolczyki w kształcie skrzydeł. Na ramię miała zarzuconą białą torebkę. Czarne, pełne szpilki dopełniały stroju. Anastazja wyglądała delikatnie w ciemno kremowych spodniach i białej bluzce. Biżuteria była mniej delikatnym akcentem ubioru. Naszyjnik przypominał węża na szyi i Izzy pomyślała, że naprawdę tak jest, gdy zobaczyła złote zapięcie. Bransoletka był do zestawu : gruba, przypominała węża oplecionego na ręce. Jej szpiki również miała w tym samym guście : przypominające skórę węża. Torebka jednak była delikatna : kopertówka, ozdobiona pofałdowanym materiałem koloru kremowego. Klara szła w sukience koloru herbaty i czarnych balerinach. Jej jedyną biżuterią był długi naszyjnik ozdobiony różnymi kryształami i kamieniami w kolorach beżu i brązu. Esme szła w ubrana w odcieniach bieli, błękitu i szarości. Biała bluzka kontrastowała z szaro-błękitnym szalem wokół szyi. Ciemno błękitne spodnie wyglądały perfekcyjnie w kontraście do białych szpilek. Błękitne bransoletki ozdabiały nadgarstki i podkreślały jej niebieskie paznokcie. - To co ? Idziemy na zakupy ? - zapytała biorąc swój płaszcz Esme - Po to przyjechałyśmy. - zaśmiała się Izzy - Kto prowadzi ? - zapytała Anastazja - Na dwa samochody jedziemy, a ja prowadzę jeden. - odpowiedziała Klara bawiąc się kluczykami od samochodu z breloczkiem w postaci słońca połączonego z księżycem - Kto drugi ? - Jedziemy samochodami ? A nie brama czy coś w tym stylu ? - zapytała Izzy - No cóż kochana, nasz salon jest i dla Podziemnych panien młodych i Przyziemnych. - Anastazja wyjęła z miski klucze - Nawet nie wiesz ile dzięki temu potrafimy zarobić i ile pracowników możemy dzięki temu zatrudnić. Można powiedzieć, że rozwiązaliśmy w ten sposób bezrobocie w Podziemiu. - Całym ? - dopytała idąc za nią na zewnątrz - Zatrudniamy nawet wilkołaki. - rzuciła przez ramię - Jak się dzielimy ? - To może ja, Clary i Izzy z Klarą, a wy we trzy razem ? - zaproponowała Jocelyn - Dobrze. - rzuciła Anastazja Poszły razem za dom. Okazało się, że był za nim ogromny dziedziniec. Izzy zauważyła boksy dla ptaków, teraz otwarte i puste, plac zabaw dla dzieci z domkiem na drzewie, staw wokół, którego rozpościerał się romantyczny ogród z wierzbami płaczącym. Na uboczu stał długi parterowy budynek z wielkimi drzwiami i małymi oknami. Tam właśnie się skierowały. Anastazja otworzyła drzwi i zaprosiła ich gestem do środka. Okazało się, że była to wielka hala pełna samochodów i motorów. Izzy nie spodziewała się zobaczyć tak wielkiej różnorodności. Stały tam nowiutkie sportowe auta i motory, motocykle do motocrossa, samochody tak luksusowe, że aż biły po oczach pięknem. Stały też nieco starsze modele aut i motorów ale tak zachowane jakby nikt nimi nie jeździł. - Wow. Sporo aut. - skomentowała idąc za nimi koło rzędu połyskujących, wypolerowanych czterokołowych cacek - Mając kasę i możliwości skupujemy je. Klan też nimi jeździ, czasami. - odparła Esme. Łowczyni zobaczyła, jak spod auta, na desce z kołami wyjechał nie wampir, a wilkołak umazany olejem. Miał na sobie jeansowe spodnie na szelkach i popielatą bluzkę. Jego skóra była lekko opalona. Miał orzechowe włosy i zielone oczy. - Witam panie. - wstał i uśmiechnął się - Co do auta, wszystko z nim okey. Przegląd zaliczył na celujący. - popatrzył na czerwone sportowe auto i uśmiechnął się - Tak dbacie o auta, że przegląd to tylko na papierze musi przechodzić. - Miło to słyszeć Edwardzie. - powiedziała Esme z uśmiechem - Cieszę się, że tak szybko mogłeś przyjechać i jeszcze tu zrobić ten przegląd. - Nie ma sprawy dla stałych klientów. Powiem szczerze, że praca dla waszego klanu to już nie obowiązek, a przyjemność. - Dziękujemy. Idź do mojego ojca. On wypłaci ci należność. Jeszcze raz dziękujemy. - Esme patrzyła na auto - Zaraz pójdę, tylko się jeszcze wywoskuje i wypoleruje to cacko. Jutro przyjdę położyć lakier. Przy kole odprysł. - wskazał miejsce, gdzie lakier odpadł - Jesteś złotym mechanikiem. - skwitowała Esme i z uśmiechem odeszły do innych czarnych aut Izzy zauważyła na masce przytwierdzoną figurkę anielicy. Klara siadła za kółkiem. Jocelyn usiadała z przodu. Ona i Clary z tyłu. W drugim samochodzie na przodzie usiadła Amata, koło prowadzącej samochód Anastazji. Esme siadła z tyłu. Brunetka w ich samochodzie wyjęła komórkę i umieściła w plastikowej rączce, która trzymała go. Odebrała połączenie od Anastazji. - Jedziecie przodem ? - spytała odpalając auto - Okey. - usłyszały. Samochód obok ruszył i wyjechał z hali. Pojechały za nim. Izzy oparła się. Fotel w samochodzie był wyjątkowo wygodny i obity czarną skórą. Wyglądała przez okno. Dopiero teraz zrozumiała, że rezydencja wampirów była dwa, trzy kilometry oddalona od miasta. - A przy okazji, muszę wam o czymś powiedzieć. - Jocelyn zwróciła się do Klary i wampirzyc, które dalej były przy komórce - Co takiego ? - Klara spojrzała na nią i szybko znów odwróciła wzrok na drogę - Jestem w ciąży. - powiedziała delikatnie kładąc rękę na brzuchu - Zaczyna się drugi miesiąc. - Gratulacje. - usłyszały trzy wampirzyce przez telefon - Gratuluje. Jaki to szczęśliwy dzień dziś. - rzuciła Klara - Może powinnaś zostać w domu, a nie przyjeżdżać ? - Tak samo mówił Luke. - zaśmiała się - Jest dobrze. To będzie raczej moja najspokojniejsza ciąża. - Do trzech razy sztuka. - rzuciła Clary - Ciebie też pewnie będzie się to tyczyło. Jace już teraz mówi, że chce trójkę, czwórkę dzieci. - zauważyła Izzy - Raczej chodzi mu o sposób ich tworzenia. - zaśmiała się Amata w komórce - Nie tylko. - Clary patrzyła przez zaciemnione okno - Jemu nie tylko na tym zależy. On naprawdę chce być ojcem. - I pomyśleć, że wszystkie te zmiany przyszły z tobą. - Izzy spojrzała na nią - Gdyby nie ty to nawet przez myśl nie przeszła by mu myśl bycia ojcem, a poproszony o definicję dziecka pokazał by coś o rozmiarach dużego kota. - Możliwe. - rudowłosa uśmiechnęła się i wyjęła telefon z torebki - Jest niemożliwy. - podała z uśmiechem Izzy komórkę Łowczyni wzięła go i zobaczyła dwie wiadomości od Jace'a. Spojrzała na Clary. Skinęła głową. Otworzyła pierwszą. - Nie wpadłaś w kłopoty kochanie? XOXOX Jeśli nie wytrzymasz dzwoń, pójdę do Magnusa, otworzy mi Bramę i zabieram cię. - przeczytała uśmiechając się - Uwaga drugi SMS. Anielico, odpisz czy jesteś na miejscu, bo się martwię. A aaa i Perła też. Właśnie gryzie trampki, które Izzy kazała ci wyrzucić, a co schowałaś je w łazience. Poszły sznurówki. Moment... Nie martw się jednak. To buty Izzy. Masz zdjęcie. - Łowczyni spojrzała i oddała jej telefon. Faktycznie na zdjęciu były buty jej przyjaciółki - Zabije go. - warknęła - Daj mu spokój. Chce żebyśmy się spieszyły. - wzięła telefon i odpisała - Jesteśmy. - przerwała im Klara
Dziś piątek i mam dla was dwie wieści. Pierwsza. Jestem pewna tego, że ten post przyprawi was o nie małe zdziwienie ( lekko mówiąc...) T aaa, ta moja kochana wyobraźnia.... Druga. Jeśli pod tym postem pojawi się 14 komentarzy ( wiem jestem wymagająca, ale wiem, że na pewno będzie więcej) jeszcze dziś dodam kolejną część opowiadania. Komentujcie. Miłego czytania. Will po kilku dniach opuścił salę chorych. Zmarniał. Był markotny i małomówny. Nie chciał z nikim rozmawiać. Zamykał się w swoim świecie i szkicował. Nikomu jednak nie pozwalał choćby spojrzeć na owe szkice. Mało jadł. Stawał się cieniem samego siebie. Zaczynały mu wystawać kości biodrowe. Dzień w dzień pytał się czy coś wiadomo na temat Katariny. Gdy nikt nie odpowiadał mruczał pod nosem "Dlaczego mnie nie zabiła ? To gorsze niż niełaska Michała." Nie lepiej miewali się państwo Dovebay. Katarina była ich jedynym dzieckiem. Oni jednak pisali cały czas z Clave i szukali córki. Dnie spędzali w bibliotece szukając sposobu na ocalenie córki. Pewnego dnia wszyscy siedzieli w bibliotece, gdy na środku pokoju pojawiła się łuna światła. Zapach czystego powietrza lasu wypełnił pomieszczenie. Po chwili światło zniknęło, ale na środku pokoju stał Jonathan - brat Clary. - Williamie Luke Herondale. Jesteś idiotą ! - powiedział na wstępie widząc siostrzeńca - Myślisz, że tego nie wiem ? Straciłem Katarinę. - mruknął nie wzruszony słowami wuja - Jeśli nie weźmiesz się w garść możesz stracić również dziecko. - wypalił białowłosy podchodząc do siedzącego na fotelu Willa - Co ? Dziecko ? Jakie dziecko ? - zapytała Clary patrząc na swojego brata - Przecież wiesz jak tworzy się dzieci. - mruknął rzucając jej szybkie spojrzeniem - Will i Kati się zabawili i przez to mała jest teraz w ciąży. Sama o tym nie wie, ale Lilith wie. Dlatego jeszcze żyje, ale krew Lilith może jej zaszkodzić, a na pewno zaszkodzi dziecku. Stanie się drugim Sebastianem Morgensternem, jeśli nie odbijemy Katariny. Will rozumiesz ? Możesz stracić i ukochaną, i swoje własne dziecko. - Jonathan lekko nim potrząsnął - Jak mamy ją znaleźć ? - zapytał i zamknął szkicownik - Od tego tu jestem, ale trzeba się pośpieszyć. - Co mi zrobiłaś ? - zapytała Katarina, gdy do jej pokoju - celi weszła Lilith - Nie rozumiem pytania. - odparła obojętnie demonica. - Moja miesiączka. Spóźnia się. To już trzy tygodnie. Co mi zrobiłaś ? - powtórzyła pytania - Ja nic, ale twój ukochany Will tak. - uśmiechnęła się i spojrzała na nią - Zrobił ci dziecko. Jesteś w ciąży moja droga. Tylko dlatego żyjesz. - Co zmienia moja... Mój stan. - do Katariny nie dotarło to, że jest w ciąży mając niespełna 17 lat. - Dużo zmienia. Nie zadawaj więcej pytań. - powiedziała zostawiając ją samą Nicole siedziała patrząc w okno. Zastanawiała się czemu jej mata tak dba o Katarinę, którą przecież obiecała jej zabić. Od kilku dni obserwowała również, że Lilith dodawała do jedzenia młodej Dovebay swoją krew pod różnymi postaciami. Jej natomiast przestała ją podawać, przez co Nicole czuła się znów opuszczona i osamotniona. Następnego dnia postanowiła coś z tym zrobić. Gdy Lilith szła do pokoju Katariny z tacą z obiadem Nicole zaszłą jej drogę. - Daj mamo. Ja jej to zaniosę. Nie można w końcu pozwolić jej na myślenie, że sama matka wszystkich demonów jej usługuje. Odpocznij lub zaplanuj kolejne kroki naszego planu. Ja jej to zaniosę. - powiedziała starając się brzmieć przekonująco - Dobrze, masz. Nie dręcz jej tylko. Stała się bardzo cenna dla mnie. - powiedziała i odeszła do swojego pokoju Nicole wzięła tacę i sprytnie ją podmieniła. Po czym schowała posiłek zawierający krew Lilith dla siebie dając jej zwykły bez żadnych dodatków posiłek. Weszła do pokoju i bez słowa postawiła obiad na stole. Nie odezwała się ani słowem. Wyszła z pokoju i szybko pobiegła do siebie. Posiliła się posiłkiem zawierającym krew Lilith i uśmiechnęła się czując działanie krwi demona. - Dobra, ogarniam sytuację. - mruknął Jonathan i przekrzywił głowę patrząc na mapy Wenecji - Demony pewnie były z Edomu. Trzeba poruszyć piekło. - mruknął i spojrzał na Magnusa - Nie będę prosił o pomoc mojego ojca. - odmówił Magnus i założył ręce na piersi - A kto powiedział, że ty ? - zapytał Jonathan i uśmiechnął się - Ja to zrobię, ale wiesz, mnie Asmi nie posłucha i nie przyjdzie. - Asmi ? Nazywasz Wielkiego Demona skrótem jego imienia ? Znów zgubiłeś rozsądek ? - zapytał Richard mierzą wzrokiem brata - Uspokój się. Stary demon nie zrobi mi krzywdy. - białowłosy machnął ręką - Nie utrzymam go w panowaniu. Wyrwie mi się. Może być nie przyjemnie. - zauważył posępnie Magnus - Jak mnie tknie będzie się zbierał przez wieki. - Jonathan odchylił kołnierz koszuli od szyi i pokazał znak Kaina w miejscu łączenia szyi z karkiem. - Widzisz ? Nic mi nie będzie. Uspokojone moje rodzeństwo ? - zapytał i z miłością spojrzał na swoją siostrę. Clary siedziała na kolanach swojego męża w fotelu i patrzyła na brata. Gdy na nią spojrzał wstała i przytuliła go mocno chowając twarz w zagłębieniu jego szyi. Wszyscy zdumieli się jej reakcją. Wszyscy prócz Jace'a, Jonathana i Richarda. Starszy brat otulił ją ramionami i pocałował ją w czubek głowy. - Hej malutka. Wszystko będzie dobrze. - powiedział kojącym głosem - Asmodeusz będzie chciał coś na wymianę. Co mu dasz ? - zapytała patrząc na niego - Wspomnienie, o którym chciałbym zapomnieć, ale nie mogę. Ono bardzo mnie boli, ale z drugiej strony tamtego mnie napawało dumą, szczęściem. Jest dość mocne by je chciał. - Co do za wspomnienie ? - zapytał Richard - To... to kilka wspomnień. Trzy najgorsze moje zabójstwa. - mruknął i spuścił oczy - Hogde, Amatis i... Maks. - Chcesz zapomnieć o moim bracie ? - zapytała Izzy czując się jakby nigdy go nie miała w obecnym momencie - Chce zapomnieć to co czułem, gdy to robiłem. Świadomość tego zawsze będzie ze mną. Mam dość piękne ślady, które mi o tym wspominają. - mruknął posępnie i wskazał swoje plecy - Dobrze, a jeśli mu to nie wystarczy ? Jeśli będzie chciał coś z pozytywnych wspomnień ? - zapytał Simon - No cóż kilka dni z mojej kuracji może odejść w zapomnienie. Zwłaszcza setne słuchanie o Bambim. - potrząsnął głową i uśmiechnął się lekko - Nie wnikajmy. - podsumował Maks i spojrzał na wuja Magnusa - Wezwiesz go? - Tu i teraz ? - zapytał czarownik - Nie. Chodźmy do Sanktuarium. - rzucił Henry Sanktuarium w Instytucie weneckim było to prostokątne pomieszczenie. Marmurowe ściany i drewniana podłoga były dość chłodne. Pod ścianą stał prosty drewniany stół i krzesła. Na nim leżały jakieś księgi, zapewne z nazwiskami Podziemnych, których warto znać i różnymi kontaktami, wieczne pióra i czyste kartki papieru. Źródłem światła były zapalone świece. - Dobrze. Mam nadzieje, że wiesz co robisz. - odparł Magnus i wyszedł na przód. Złożył ręce jak do modlitwy. - Ojcze mój. Ojcze mój który jesteś w piekle, niech się nie świeci imię twoje. Przyjdź królestwo twoje, bądź wola twoja, jako w piekle tak i w Edomie. Nie odpuszczaj mi grzechów, bo w tym ogniu ogni nie będzie miłosierdzia, ni współczucia, ni odkupienia. Ojcze mój, który toczysz wojnę na wyżynach i nizinach, przybądź do mnie teraz. Wzywam cię jako twój syn i biorę na siebie odpowiedzialność za to wezwanie. Pod ścianą Sanktuarium przesuwał się cień. Wyłoniła się z niego postać. Taka sama jak wtedy w piekle : blada jak śmierć, w białym garniturze. Spinki do mankietów tym razem były jednak w kształcie głów kozła. Twarz nie zmieniła się - dalej wyglądała jakby na kości naciągnięto mocno bladą skórę. - Kiedyś w Edomie, mówiłeś, że się nie spotkamy już więcej. No cóż, kiedy dowiedziałem się, że Michał odebrał mi twoją duszę po śmierci pomyślałem, że tak może faktycznie się stać, a tu nie. - powiedział i spojrzał władczo na Magnusa - Również nie jestem z tego faktu zadowolony. - odparł Magnus - A ja jestem właśnie zadowolony. - przerwał mu Asmodeusz - Przepraszam, że się wtrącę, ale to ja mam do ciebie interes. - przerwał Jonathan i stanął krok przed Magnusem - Magnus tylko cię przywołał dla mnie. - Potomek Fairchildów. Dawny synalek Lilith. Proszę, proszę. A cóż to za "interes" masz ze mną. - Lilith i ty jesteście panami Edomu. Chce być odciął ją od zasobu demonów. Dam ci w zamian wspomnienia. I jeszcze jedno. Powiedz gdzie jest, bo inaczej historia się powtórzy. - Grozisz mi ? - zapytał pewny siebie demon - Lilith porwała Nocną Łowczynię, która jest brzemienna. Karmi ją swoją krwią pewnie. Będzie drugi Sebastian. Znów Edom może zostać zniszczony z mieszkańców. - Faktycznie. Gdy stało się to za pierwszym razem bardzo mnie to zdenerwowało... Dobrze. Powiem gdzie się ukrywa. Ale najpierw wspomnienia. Jakie chcesz mi oddać ? - Pełne bólu o jakim nie śniłeś. - odparł hardo Jonathan - Doprawdy ? Więc pokaż. - demon wyciągnął rękę do Jonathana. Gdy ją ujął poczuł, że te trzy wspomnienia, o których chciał zapomnieć stają mu przed oczami. Poczuł ból w głowie. Krzyknął z bólu. Po chwili nie pamiętał o czym tak właściwie chciał zapomnieć. Demon puścił go z uśmiechem. - Faktycznie. Przepełnione bólem aż wykręca. - mruknął i zaśmiał się gorzko - Powiesz gdzie jest Lilith teraz ? - zapytał Magnus podchodząc do zmieszanego Jonathana - Oczywiście. Proszę. - podał mu coś. Jak się okazało było to małe czarne pudełeczko. - W środku jest proch. Gdy go wsypiecie do ognia i zaznaczam zwykłego ognia, przeniesie was do jej obecnej kryjówki. Co do sprawy demonów, wzięła już kilkanaście tysięcy ich. W Edomie pozostała jedna trzecia całkowitych sił. Nie dostanie ich. - przerwał i zaczął oglądać swoje paznokcie - Mam również i do was prośbę. Odeślijcie ile się da demonów do Edomu. Nie mam ochoty na kolejne odnawianie liczebności demonów. - A co jeśli nie odeślemy ich, a spalimy w niebiańskim ogniu ? - zapytała Clary beztrosko bawiąc się zabezpieczonym Michałem - No to przepadną. - Asmodeusz rozpostarł ręce i uśmiechnął się, gdy wszyscy nagle napięli mięśnie gotowi do walki - Nie chcę walczyć. Po prostu was żegnam. - i zniknął - A więc mamy coś co pomoże odbić moją kochaną Katarinę. - rzucił Will - Z którą uprawiałeś seks i z którą masz dziecko. - dodała Daphne - Gdyby nie nasza obecna sytuacja miałbyś kłopoty młodzieńcze. - Nie spodziewałem się niczego innego. - mruknął Will nieobecnie - No i chyba pani nie myśli, że nie wezmę odpowiedzialności za to dziecko ? W dodatku za niecałe pół roku będę dorosły w sensie prawnym. - Szkoda, że tylko w prawnym. - mruknął Josh - Szkoda, że nie znasz prawa. - odciął się Will - Skoro będę dorosły i będę ojcem dziecka Clave nie będzie mogło go zabrać Kati, jeśli będzie je chciała. Jeśli i mnie i dziecko odprawi to mam nadzieję, że rodzinka mi pomoże. - Jak pomoże ? - zapytał Magnus - Myślisz, że zostawiłbym własne dziecko ? - zapytał i wyszedł z Sanktuarium zostawiając ich samych - Może jednak jest bardziej dorosły niż myślałaś Daphne. - rzucił Jace i uśmiechnął się do żony Will poszedł do pokoju. Z szafy wyciągnął strój bojowy. Zrobił dokładne oględziny stroju. Sprawdzał wszelkie sprzączki, klamry, suwaki i inne metalowe zapięcia oraz wszelkie części, które mogły zostać uszkodzone. Właśnie czyścił zapinkę, która była pochlapana krwią, gdy do jego pokoju zapukał ktoś. - Proszę. - powiedział nie odrywając się od zapięcia - Will, synu. - usłyszał głos matki. Nie podniósł na nią wzroku. - Wiem, że ci ciężko. Katarina została porwana pięć tygodni temu. Nie wiadomo co Lilith jej zrobiła. Jej i dziecku. Waszemu dziecku. - dodała po chwili i usiadła koło niego. - Zdecydowaliśmy, że jutro wypróbujemy ten proszek, a więc i zaatakujemy Lilith. Clave wie o tym przedsięwzięciu. Wie też o sytuacji Katariny i zgodzili się, byśmy sami się nią zajęli. W razie czego Cisi Bracia nam pomogą, ale... - Clary zawiesiła głos co spowodowało, że Will na nią spojrzał - Ja i twój ojciec jesteśmy zgodni, że ty i Katarina jak na razie po tej akcji, wiec gdy ją odbijemy nie bierzecie udziału w walkach. - Co ?! Mamo, ja mogę walczyć! - rzucił Will i raptownie wstał - Will tu chodzi o tę dziewczynę. Zabierzesz ją do Miasta na oględziny. Musimy wiedzieć, czy z dzieckiem wszystko w porządku. Jeśli Lilith podała twojej ukochanej krew demona ona i dziecko mogli odnieść poważne skutki tego. Twoje dziecko może być nawet pół demonem, przez co Clave każe je pewnie zabić, ze strachu przed kolejnym potworem jakim był Sebastian Morgenstern. - Nie pozwolę im zabić mojego i Katariny dziecka. - wymruczał - Więc pojedziesz z nią do Miasta i w razie czego poprosisz Ojca o pomoc. - Clary położyła swoją dłoń na jego ramieniu i mocno ucisnęła. - Dobrze. - powiedział po chwili ciszy - Muszę się przygotować do jutrzejszego ratunku. Katarina całe dnie leżała na łóżku. Była niezwykle senna przez pierwsze dni. Po chyba trzecim tygodniu znacznie się jej polepszyło. Całe dnie rozmyślała o tym co właśnie robi Will. Tęskniła za nim. Potęgowało to jeszcze jej stan - ciąża. Była już w piątym tygodniu ciąży. Czasami stawała przed lustrem i patrzyła na swój brzuch gdzie rozwijało się dziecko jej ukochanego. Martwiła się, że Will wiedząc, że jest z ciężarną dziewczyną porzuci ją. Zostawi z dzieckiem, które Clave będzie mogło jej odebrać, bo sama w świetle prawa jeszcze była dzieckiem. Choć też myślała, że demonica odbierze jej dziecko i już nigdy go zobaczy gdy się urodzi a Will nie zdąży jej znaleźć. Z każdym dniem miała coraz mniejszą nadzieję, ale ten płomyk dalej płoną i wyczekiwał złotowłosego chłopca o pięknych chabrowych oczach. - Wszyscy gotowi ? - zapytała Clary. Mieli właśnie iść na misję ratunkową Katariny. Uzbrojeni najlepiej jak się dało podzielili się na dwie grupy. Ona, Jace, Jonathan, Alec, Magnus, państwo Dovebay, Will i Richard mieli iść na spotkanie Lilith. Reszta a więc Izzy, Simon, Sebastian, Maks, Marion, James i Josh mieli zostać w Instytucie na wszelki wypadek ataku ze strony Lilith. - Tak. - potwierdził Will dotykając przypiętego do pasa Gabriela - Powtórzmy plan dla pewności. - rzucił Jace. - A więc wchodzimy do paszczy lwa, a więc do kryjówki Lilith. Potem rozdzielamy się i przeszukujemy w poszukiwaniu Katariny. Ten kto ją znajdzie kontaktuje się z resztą przy pomocy magicznego światła lub run albo po prostu krzyknie. Zbieramy się i Clary nas przenosi tu. Jakby były jakieś problemy to ja, Clary lub Jonathan przejmujemy dowodzenie. - A to niby czemu ? - zapytał Henry - To moja córka. - I właśnie dlatego. Nie możemy pozwolić by emocje przysłoniły nam racjonalne myślenie. Ja przeżywałem to wiele razy i wiem co mówię. - tu spojrzał na swoją żonę, która dmuchnęła na kosmyk rudych włosów omijając go wzrokiem. "Jaka ona czasem jest nie poważna."pomyślał i uśmiechnął się. "To w niej kocham chyba najbardziej. Nic się nie zmienia przez te lata." - No więc Magnusie zaczynaj. Czarownik odpalił świecę. Wziął czarne pudełko z proszkiem od Asmodeusza i postukał w nie. - Radziłbym, aby osoby nie związane z tym ryzykownym wyjazdem się odsunęły na pewną odległość. Nie mam pojęcia jak to ma działać. - mruknął i patrzył jak grupa, która miała zostać odsunęła się znacznie. Westchnął ciężko. Wziął na rękę odrobinę pyłu i rzucił ją w ogień. Spaliła się bezsilnie. - Wsyp całość. - mruknęła Clary - Asmodeusz pewnie nie dał nam proszku, który by nas wiecznie przenosił do Lilith. Magnus z obojętnością wysypał całą zawartość czarnego pudełka do ognia świecy. Mgła ich otoczyła. Przenosili się. Clary poczuła podłogę z drewna pod stopami. Pewnie stanęła i się rozejrzała. Jace i Jonathan pewnie stali koło siebie. Reszta zbierała się z ziemi. Clary zobaczyła półki z książkami. Kanapę i stolik kawowy. Nieco dalej był aneks kuchenny. Nigdzie nie wdziała drzwi, tylko kręcone schody na górę. Dostała silnej migreny. - Tu na pewno jest Lilith. Albo była bardzo niedawno. - mruknął Jonathan. Złapał się karku i wykonał ruch jakby go rozluźniał. - Runa ? - zapytała Clary widząc jak Will również rozciąga mięśnie karku i szyi, a Richard krąży głową, by rozluźnić szyję. - Boli cię głowa. - mruknął jej straszy brat - Will, ty i Richard ze mną na górę. Wy sprawdzicie dół. - Nie ma mowy. - mruknął Alec - Idę z wami. Nie pozwolę na odcięcie od pleców. - stanął koło kręconych schodów - Szybko na górę. Will nie potrzebował dalszej zachęty. Wbiegł po schodach. Słyszał za sobą swoje wujostwo więc pewnie wszedł na piętro. Składało się ono z korytarza i kilku drzwi. Stąpał cicho. Po chwili reszta dobiegła. Właśnie w tej chwili otworzyły się drzwi i zobaczył Nicole. Była zdziwiona, blada i miała czarne oczy, jeszcze czarniejsze niż kiedy widział ją ostatnio. Zdziwiła się ich widząc i szybko wyjęła zza pasa miecz. Przyjęła postawę i uśmiechnęła się do nich złowieszczo. - Nie wiem jak nas znalazłeś, ale pożałujesz wejścia na teren Lilith. - powiedziała - Gdzie Katarina ? Jak szybko odpowiesz to szybko umrzesz. - warknął blondyn wyciągając zwykły miecz, aby nie wydać swojej nowej broni - Nie powiem. A może jej tu nie ma ? Może jest już dawno w piachu ? Albo w morzu ? Albo zwierzęta właśnie obgryzają jej kości ? Albo się gdzieś wykrwawia na śmierć ? Lub... - Will natarł na szatynkę. Zaatakował szybko i mocno. Nicole odskoczyła i go zaatakowała. Will zrobił blok i poczuł, jak jego wuj Jonathan ciągnie go do tyłu. - Może ze mną powalczysz małoletnia szmato Lilith ? - zapytał ze złośliwym uśmiechem i zaatakował ją, ale nie tak łatwo jak mogło by się zdawać. Zranił ją w nadgarstek sprawiając, że zasyczała z bólu. Powalił ją szybkim ruchem. Wykorzystał tę chwilę i spojrzał na Willa. - Szukaj Katariny. Alec idź z nim. Richard zabawimy się. - mruknął i podszedł do Nicole. Za pomocą czubka miecza podniósł jej podbródek. - Gdzie jest Katarina Dovebay ? - zapytał twardo - Nic nie powiem. - mruknęła dziewczyna - Gdy wróci Lilith was pozabija. - mruknęła i rzuciła szybko sztyletem w Jonathana Uchylił się, ale również ją puścił. - Szukaj jej. My się nią zajmiemy. - rzucił Richard i stanął koło Jonathana - No braciszku, w końcu mamy zabawkę. - zaśmiał się białowłosy i natarł na szatynkę Will pobiegł do pierwszych drzwi i je otworzył - w pokoju nie było Katariny. Nie patrząc dalej na pokój przeszedł do drugiego. Również był pusty. - Kati ! - krzyknął i z hukiem zamknął drzwi. Jak zauważył zamknięte drzwi otworzyły się, gdyż zawias puścił. Katarina usłyszała, że coś się działo na korytarzu. Wstała z łóżka i nasłuchiwała. Usłyszała zaskoczony głos Nicole. Potem głos jej anioła. Serce jej zamarło. Usiadła koło ściany przy zamkniętych drzwiach. "Jest." pomyślała. Usłyszała zgrzyt metalu - walczyli. Potem nie znany jej głos, którego się przestraszyła, gdyż brzmiał zimno i obco. Otwierane drzwi. Potem kolejne i huk. Zlękła się. Usłyszała jak ją zawołał. Will ją wołał. Jej anioł jej szukał. Uderzyła pięścią w drzwi. - Will ! - krzyknęła Usłyszał ją. Jej krzyk. Dobiegał z końca korytarza. Pobiegł do ostatnich drzwi. - Kati ? - spytał nie wierząc swoim uszom. - Jestem tu kochany. Drzwi są zamknięte. Nie mogę ich otworzyć. - usłyszał ją - Odsuń się. Otworze je. - wyszeptał i przyklęknął przy drzwiach ze stelą - Znalazłeś ją ? - zapytał Alec patrząc na walkę Jonathana i Richarda przeciw Nicole - Tak. Za minutę. - mruknął i skończył runę otwarcia. Zamek poruszył się. Usłyszał trzask. Przekręcił gałkę od drzwi. Katarina siedziała na podłodze koło drzwi. Serce jej waliło jak młotem. Usłyszała jak poruszył się mechanizm zamka. Serce jej stanęło, gdy gałka się poruszyła. Podniosła wzrok i zobaczyła Willa. Był chudszy niż pamiętała. Twarz zmarniała. Poczuła ukłucie w sercu. - Kati ? - zapytał miękko i padł koło niej na kolana - Kati, czy to na prawdę ty ? Will wszedł i zobaczył skuloną koło ściany ukochaną. Poniosła na niego wystraszone oczy. Była blada. Wystraszona. Padł koło niej na kolana i zapytał. - Kati, czy to na prawdę ty ? Dziewczyna pokiwała głową. Po jej policzku spłynęły łzy. Will gwałtownie przytulił ją do siebie. Wtulił ją w siebie. Otulił ramionami. Pocałował w głowę. Poczuł na policzkach łzy. - Już kochanie. Wszystko co złe się skończyło. Jestem tu. Będę koło ciebie już na zawsze. Spokojnie. - poczuł ja dziewczyna gwałtownie zaczynał płakać wtulając się w niego - Will, ja muszę ci coś powiedzieć. - wyszeptała i odsunęła się kilka centymetrów od niego - Will ja jestem w ciąży. - wydukała w końcu Spodziewała się, że Will puści ją i powie, że to koniec. Tymczasem wstał podnosząc ją delikatnie i przytulił do swojej piersi. - Wiem. - powiedział już bardziej opanowany - Wiem i to nie zmienia, że cię kocham, chyba że ty już nie chcesz być ze mną... - mruknął gdy ona przytuliła się do niego i pocałowała w kącik ust - Kocham cię. - wyszeptała gdy łzy przecięły jej policzki - No paro zakochanych na dół, bo jak Lilith faktycznie wróci... - Ludzie szybciej. Lilith jest w budynku ! - krzyknął z dołu Magnus - Prorok. - rzucił Alec i rozłożył ręce, gdy o ścianę koło drzwi uderzyła zakrwawiona Nicole. Zostawiła na ścianie plamę krwi i zsunęła się bezwładnie na podłogę. Uniosła się. Była na czworaka bez broni. Splunęła krwią. Miała wiele ran w tym rozcięcie na czole, które zalewało jej oczy krwią. - Pożałujecie teraz, że tu przyszliście. - mruknęła i uśmiechnęła się - Nie. - rzucił chłodno Will - Wuju weź Kati. - powiedział delikatnie przekazując dziewczynę w jego ramiona - Wybacz Nicole. - mruknął i wyjął Gabriela. - Gabriel. - szepnął. Ogień zapłonął. Podszedł z ostrzem do Nicole. - I co zabijesz mnie ? Jestem Mroczną. Mnie nie da się zabić. Patrz. - podniosła dłoń. Jej rany się goiły. - A ja potomkiem Archanioła Michała. - rzucił Will i podniósł miecz. Przebił nim Nicole. Dziewczyna uśmiechnęła się po czym z rany trysnął niebiański ogień. Krzyknęła z bólu i opadła na podłogę. Will wyciągnął miecz. Ogień, niebiański ogień ją zabił. Bezwładnie leżała na ziemi. Kałuża krwi zaplamiła dywan. - Will... - szepnęła Katarina patrząc na ciało Nicole - "Nie masz, nie masz nadzieje." - mruknął Will cytując Kochanowskiego - Nie da się odwrócić tego procesu. Skróciłem jej męczarnie, prawda ? - zapytał - Tak. - odpowiedział Alec i skierował się ostrożnie do schodów idąc na końcu Will szedł z przodu. Zobaczył cała scenę. Lilith stała przy ścianie. Koło niej był demoniczny pies. Magnus stał przy schodach. Państwo Dovebay spojrzeli w górę na córkę. Wyciągnęli broń i wbili wzrok w Lilith. Jego rodzice stali na przeciw demonicy w odległości około dwóch - trzech metrów. - Nie mam pojęcia jak się tu znaleźliście, ale właśnie zrobiliście największa głupotę w życiu. - powiedziała zimno - Nicole nie żyje. - rzucił Will i szedł po kilku stopniach z obnażonym Gabrielem. - Zabiliście moja córkę. - dłoń demonicy zaczęła się trząść w niekontrolowany sposób. Zamknęła ją w pięść, ale dalej się trzęsła. - Demony na nich. - rozkazała
- Cześć, nie przeszkadzam?- spytał siadając koło niej. - Hej. Wiesz, że ty nigdy nie przeszkadzasz. - No tak, to też fakt- powiedział uśmiechając się. Clary pierwszy raz widziała go uśmiechniętego od tamtego zdarzenia nad Jeziorem Tak w ogóle, to chciałem Cię o coś powiedział. -Wal śmiało odpowiedziała spokojnie. - To nasza ostatnia noc w Idrysie, chciałbym ją spędzić z złapał ją za rękę. - Czy ty mówisz ooo...?- zapytała,brakło jej słów. -Nie, nie chodzi mi o to, tylko chcę położyć się przy tobie i jutro obudzić się razem z powiedział łagodnym głosem. -Tak. Jace, wiesz, że Ty zawsze masz pozwolenie?- spytała uśmiechając się krzywo. -Teraz już wiem. A tak w ogóle nie rozmawialiśmy ze sobą powiedział. - Teraz odpowiedziała - Clary? - Tak Jace? - Kocham Cię. powiedział i pocałował ją namiętnie. Nie tak jak zwykle, tylko bardziej odważnie, tak jakby chciał jej coś powiedzieć przez ten pocałunek. - Ja Ciebie też- odpowiedziała między pocałunkami. - Dobra, a teraz chodźmy już spać- powiedział. - Dobra- odpowiedziała. Położył się na wielkim łóżku. Jeszcze chwilę rozmawiali, ale parę minut potem zaś eli przytuleni do siebie. Monika<3
jace i clary w ciąży